Podobnie jak w przypadku większości spółdzielczych inwestycji, również tej dotyczącej działki nr 230 przy ul. Broniewskiego jej potencjalni sąsiedzi, delikatnie mówiąc, nie pokochali. W czym zresztą od lat wykazują godną zastanowienia konsekwencję. Po serii tendencyjnych medialnych doniesień, przypisujących prezesowi SMLW wyłącznie złe intencje, warto poznać kilka faktów i to, co naczelny wróg kilkudziesięciu protestujących mieszkańców ma do powiedzenia.
Rozległy, pokryty betonową skorupą teren przy ulicy Broniewskiego jest solą w oku okolicznych spółdzielców już od lat 80. ubiegłego wieku. Mieszkańcom bloku nr 7 wadziły korty tenisowe, boiska, tor dla modeli samochodowych i stoły do ping ponga. Krótko mówiąc, wszystko co, tu cytat z jednego z ich pism do SMLW, „stworzyło warunki trudne do zniesienia i przekreśla możliwości odpoczynku po pracy”. Wszelkie propozycje zagospodarowania nieruchomości odrzucali. – W 2008 roku prezydent zwrócił się o zgodę na budowę tam terenu rekreacyjnego ze sztuczną nawierzchnią plus miasteczka ruchu drogowego. Był zdecydowany opór, więc prezydent się z tego wycofał. I została nam działka – przypomina Szymon Rosiak. Działka, a właściwie kawał terenu o powierzchni 4700 metrów kwadratowych. Podatki i opłaty związane z jego utrzymaniem kosztują wszystkich spółdzielców prawie 30 tys. zł rocznie. Dlatego już prawie dziesięć lat temu na walnym zgromadzeniu członków SMLW stanęła kwestia wybudowania tam bloku. Przed czterema laty to samo gremium zajęło się nią ponownie. – Ostatnia uchwała z 2012 roku przewiduje, konkretnie w tym miejscu, budynek i podjęta została bez jednego głosu sprzeciwu i głosów wstrzymujących się. Wszyscy byli za. No to rozpoczęliśmy proces przygotowania inwestycji – dodaje prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej w Legionowie.
Mieszkańcy „siódemki” zareagowali na to w swoim stylu – głośno okazywanym niezadowoleniem. W efekcie znów zasiedli do stołu ze spółdzielczym zarządem. Ten szybko poszedł na ustępstwa. – Ograniczyliśmy wielkość tego budynku, tak aby mieszkańcom bloku nr 7 nie przeszkadzał. Jest odsunięty o ponad 30 metrów, w skrzydłach ponad 20 metrów. Proponowaliśmy, żeby zrobić tam wspólny teren rekreacyjny, który byłby podzielony na strefy: dla małych dzieci, dla dzieci starszych i dla seniorów, którzy pod pergolą mogliby usiąść na ławeczce i spokojnie odpocząć. W zasadzie na żadną z tych propozycji mieszkańcy się nie zgodzili – żałuje szef spółdzielni. Daremne okazały się też zapewnienia, że przybędzie miejsc parkingowych, a nowi lokatorzy przejmą koszty związane z leżącą odłogiem działką. I to jest jedna strona medalu.
Co do tej drugiej, mając zielone światło od najważniejszego spółdzielczego organu, zarząd rozpoczął przygotowania do inwestycji. I według wielu z indagowanych przez nas legionowian powinien iść za ciosem. Choćby dlatego, że na dokumentację oraz analizy gruntu wydał już prawie 300 tys. zł. Ale sprawa jest bardziej złożona i dotyczy czegoś więcej niż tylko spółdzielczych finansów. – Legionowo ma ponad 50 tysięcy mieszkańców. Kiedy nic nie budowaliśmy, ich liczba spadała. Jak zaczęliśmy realizować inwestycje – my, ale również prywatni deweloperzy – liczba legionowian troszeczkę wzrosła. Gdy popatrzymy na strukturę demograficzną, była bardzo niekorzystna, bo osób po sześćdziesiątce mieliśmy trzy razy więcej niż dzieci poniżej dziesięciu lat. A w tej chwili tych pierwszych mamy około 6 tysięcy, a dzieci już 2300. Więc ta struktura jest w miarę prawidłowa – ocenia Rosiak.
W kontestowanym przez grupę mieszkańców budynku ma się znaleźć 70 lokali. Choć są dopiero w planach, do spółdzielni już wpłynęło ponad 80 ofert kupna. Większość z nich od legionowian. Po otrzymaniu pozwolenia na budowę, o które SMLW pod koniec ubiegłego roku się zwróciła, w ciągu kilku miesięcy nastąpiłby wybór wykonawcy. To oznacza, że pierwszą łopatę można by wbić jeszcze w tym roku. Za kilkanaście miesięcy budynek zostałby oddany do użytku. – W momencie kiedy zrealizujemy tę inwestycję, to z generowanych przez spółdzielnie kosztów ogólnych – bez względu na to, czy my coś budujemy, czy nie – znacząca część zostanie wchłonięta przez te inwestycję, a nie obciąży ludzi mieszkających w budynkach – mówi prezes. Tak czy owak, na trwającej teraz wymianie argumentów między zarządem SMLW a grupą mieszkańców konflikt z pewnością się nie skończy. Czas pokaże, czy pójdzie w stronę eskalacji, czy raczej zawieszenia broni. Czas, który także w tym przypadku to pieniądz.