– Sorry, kolego, nie wiesz przypadkiem, gdzie tu można, rozumiesz, dobrze się zabawić? – zagadnął mnie kiedyś wieczorową porą na legionowskiej ulicy pewien brunet, wymownie mrużąc oko, żebym nie miał wątpliwości, o jaką zabawę chodzi. Nie miałem. Tak samo jak oczekiwanej przez pytającego wiedzy. Dlatego postanowiliśmy w „Miejscowej” nadrobić zaległości i przyjrzeć się lokalnemu rynkowi usług seksualnych.
Jeszcze kilka, a z pewnością kilkanaście lat temu najprościej byłoby wysłać amatora płatnej miłości na wiodące lasami powiatowe drogi. Jadąc z Nowego Dworu do Jabłonny czy w stronę Marek można było spotkać grupki skąpo odzianych, zdobiących pobocza pań. Rzadko zresztą markowych… Teraz jednak popularne (w przeciwieństwie do ich usług) „grzybiarki” wydają się już nie wyrastać jak grzyby po deszczu. Dla pewności sprawdziliśmy, co w tej sprawie mają do powiedzenia stróże prawa. – W ostatnim czasie policjanci nie zaobserwowali na terenie powiatu legionowskiego zjawiska przydrożnej prostytucji – informuje st. asp. Emilia Kuligowska, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Legionowie. Cóż, mimo wszystko w tej odpowiedzi tli się dla zainteresowanych pewna nadzieja. Bo fakt, że czegoś nie zaobserwowano, nie oznacza, że tego nie ma. Inaczej kto pasjonowałby się np. UFO?
Tak czy inaczej, podążając szlakiem podwarszawskiego seks biznesu, próbowaliśmy sprawdzić, czy ma on w okolicy stałe placówki handlowo-usługowe? Policja ostudziła nasz poszukiwawczy zapał. – Na terenie powiatu nie działają agencje towarzyskie. Takie zorganizowane domy publiczne są nielegalne. Prostytucja w Polsce jest legalna, karalne jest tylko czerpanie zysków z cudzego nierządu, nakłanianie lub zmuszanie do prostytucji. Tematyka ta jest stale przez nas monitorowana i w przypadku ujawnienia takich przestępstw lub powiadomienie nas o nich, natychmiast zostają podjęte czynności służbowe – mówi rzeczniczka legionowskiej KPP. Wobec tego wzięliśmy się za ujawnianie.
Już po kilkunastu sekundach przetrząsania sieci na monitorze pojawiły się anonse kilku dam gotowych prywatnie ugościć w Legionowie wygłodniałych panów. Sądząc z opisów, wedle staropolskiej tradycji, czym chata bogata – bierzesz, co chcesz. Choć oczywiście nie za darmo. Cena godzinnej uczty po legionowsku to wydatek od 100 do nawet 300 zł. Asortyment raczej dla fanów kucharek dojrzałych, gardzących odchudzaniem, za to z imponującym bufetem. Jak przez telefon zdradziła jedna z pań, konsumpcja odbywa się w zacisznym mieszkanku w bloku stojącym przy jednej z głównych ulic miasta. Jej koleżanki po fachu również nie pracują na peryferiach. Ewentualnych amatorów takiej biesiady warto jednak ostrzec przed przywiązywaniem się do „artystycznych” pseudonimów dam oraz ich deklarowanego wieku czy wagi. Te same (sądząc po zdjęciach) oferentki potrafią zmieniać swe parametry w zależności od portalu, na jakim się ogłaszają. Ale to akurat dla współczesnego rodaka żadna nowość – owszem, lubi być uwodzony, choćby i przez reklamy, lecz tak do końca im nie dowierza. A w omawianych przypadkach są ku temu naprawdę solidne, liczone w kilogramach podstawy.
Jak zatem widać – choćby z powodu braku prawdziwej galerii handlowej, a przez to i „galerianek” – legionowska podaż zakazanych owoców nie oszałamia swym bogactwem. Nawet jeśli wziąć pod uwagę, że pewna ich część pozostaje ukryta i cichaczem bywa sprzedawana tylko zaufanym klientom, do tego spod lady. Ale taka właśnie powinna być podwarszawska sypialnia: grzeczna, a nie grzeszna. I lepiej niech nią pozostanie.