Zenon Martyniuk przed legionowskim koncertem z jedną ze swoich fanek

Z Zenonem Martyniukiem, 46-letnim wokalistą i liderem grupy Akcent, przed jej legionowskim koncertem rozmawiał Waldek Siwczyński.
– Dzisiaj jesteś jedną z kilku krajowych ikon gatunku nazwanego przed laty disco polo. Czy kiedy zaczynałeś swoją przygodę z muzyką, przyszło ci do głowy, że potrwa ona tak długo, a ty wdrapiesz się na sam szczyt?
– Wtedy o takich rzeczach się nie myślało. Debiutowałem w 1983 roku w zespole Akord, później była grupa Centrum, a w 1989 roku – z połączenia pierwszych sylab ich nazw – powstał zespół Akcent. W międzyczasie grałem jeszcze między innymi w zespołach Orfeusz, Wenus. Dużo tego było.
– Nad wyborem muzyki, jaką chcesz wykonywać, długo się chyba nie zastanawiałeś?
– To prawda. Od samego początku chciałem grać piosenki melodyjne, taneczne, bo na tego typu piosenkach się wychowałem. Zawsze lubiłem takich wykonawców jak Smokie, Chris Norman, później Modern Talking, Bad Boys Blue, C. C. Catch i inni. Oczywiście słuchałem też polskich zespołów rockowych: Lombardu, Perfectu czy Oddziału Zamkniętego, ale także Eleni czy Krystyny Giżowskiej – generalnie wszystkiego, co jest fajne i łatwo wpadające w ucho. I właśnie w 1989 roku postanowiliśmy z kolegą, że będziemy grali muzykę taneczną.
– Wtedy, na przełomie ustrojów, wiele rzeczy robiło się w Polsce po raz pierwszy. Jak wam szło tworzenie fundamentów pod przyszłą popularność Akcentu?
– Oczywiście na początku różnie to wychodziło, ale cały czas staraliśmy się wszystko wykonywać profesjonalnie. Pierwsze nagranie zrobiliśmy w rozgłośni Polskiego Radia w Białymstoku. Nasza debiutancka kaseta nazywała się „Akcent 1” i wyszła w 1991 roku. A później jakoś tak się potoczyło – druga, trzecia, czwarta, piąta… W tej chwili mamy na koncie chyba ponad dwadzieścia płyt. Plus jeszcze różne składanki i remiksy, tak więc uzbierało się tego naprawdę bardzo dużo.
– No to miewacie pewnie do czynienia z czymś w rodzaju repertuarowego kryzysu urodzaju?
– Fakt. Grając na koncercie, ciężko nam wybrać piosenki, które mamy zaprezentować publiczności. Na szczęście fani z reguły nam w tym pomagają, bo krzyczą, którą z nich chcą usłyszeć jako następną. Oczywiście pewien trzon jest zawsze utrzymany. Stanowią go piosenki, takie jak „Życie to są chwile”, „Dziewczyna z klubu disco”, „Pragnienie miłości”, „Moja gwiazda”, „Pszczółka Maja”, no i te najnowsze: „Przekorny los”, „Przez twe oczy zielone”, „Prawdziwa miłość to ty” i tak dalej.
– Teraz, z perspektywy lat, możesz już zapewne ocenić, jakie czynniki ukształtowały cię jako kompozytora i wokalistę. O ulubionych wykonawcach wcześniej wspomniałeś, ale co według ciebie sprawiło, że polubiłeś właśnie ich twórczość?
– Muzykę zawsze dzieliłem na dobrą albo złą. Słuchałem i słucham wielu rzeczy, również klasyki czy rocka. Interesują mnie kawałki z ciekawym tekstem, które są dobrze skomponowane, fajnie zrealizowane i świetnie zaśpiewane. Jeśli spełnione są te warunki, to podoba mi się właściwie wszystko. Właśnie według takiego przepisu staramy się komponować nasze utwory. Różnie wychodzi, ale chyba jest dobrze (śmiech). Zanim piosenka ujrzy światło dzienne, pracujemy nad nią tak długo, aż nam się spodoba. Jeśli podoba się jeszcze ludziom, to jest podwójny sukces.

Poprzedni artykułSowy nad Bugiem
Następny artykułKsiążki w przychodniach
Trudno powiedzieć, czy to wpływ zodiakalnego Koziorożca, ale lubi czasem nabić kogoś na medialne rogi. Starając się przy tym, a to coraz rzadsze zjawisko, nie nabijać w butelkę czytelników. 53-letni chłopiec starannie skrywający swe emocje. Głównie pozytywne. Posiadacz wielu cech, które dyskwalifikują go jako wzór dziennikarza. Mimo to od dwóch dekad dzielnie trwa na legionowskim posterunku.

1 KOMENTARZ

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.