Słowa lub całe zwroty lubią, jak wiadomo, robić z biegiem czasu w tył zwrot ze swym pierwotnym znaczeniem. Nie dzieje się to oczywiście z dnia na dzień. Mówimy o trwającym całe dekady, a nawet stulecia procesie. Procesie, którego efekty potrafią być zdumiewające. Bo czy jakiemuś ze współczesnych rodaków przyszłoby do głowy, że hultajem nazywano dawniej najemnego pracownika, mianem „księżyc” poddani określali syna księcia, za „frajera” robił natomiast kawaler lub człowiek pozbawiony jakiegokolwiek zajęcia. Tak na marginesie, akurat z dzisiejszego punktu widzenia zarówno osobnik bez szefa w postaci małżonki, jak i dobrze ustawiony bezrobotny za żadnych frajerów przecież nie uchodzą. Ba, wielu im nawet szczerze ich wolności zazdrości. Lećmy dalej. Ciekawie rzecz się ma ze słowem „impreza”. Wyparłszy wszelkie zalatujące naftaliną „prywatki” i „potańcówki”, króluje ono wśród fanów spotkań podlanych konsumpcją wysokooktanowych paliw. A wieki temu? Cóż, nasi antenaci również chadzali na imprezy, tyle że zabierając ze sobą szable i temu podobne akcesoria – był to bowiem (niczym teraz wjazd na zabawę w sąsiedniej wsi) synonim wyprawy wojennej. Tym sposobem stawali się „oprawcami”. Na szczęście tylko z naszej obecnej perspektywy, gdyż za ich czasów oprawca oznaczał jeno prawnego opiekuna. Skoro już wspomniałem o biesiadowaniu, zdarzało się, jak Polska długa i szeroka, że spragnieni panowie umawiali się dyskretnie pod komórką, aby tam – z dala od przenikliwych oczu połowic – nawilżyć łaknące płynów organizmy. Odeszli już jednak do lamusa. Dziś bycie „pod komórką” oznacza trzymanie przy sobie gotowego do pracy urządzenia, które wielu ludziom zaczyna powoli zastępować mózgi. Fakt, po co myśleć, kiedy wszystko załatwi za nas odpowiednia „apka”…?
Telefon komórkowy to w ogóle temat-Amazonka. O ile ludzie starszej daty potrafią jeszcze jego urokom się oprzeć, obywatele w wieku lat nastu przenieśli tam większość swej towarzyskiej aktywności. Weźmy taki powszechny, komunikacyjny widoczek: siedząca naprzeciw siebie grupa znajomych, którzy zamiast flirtować albo obgadywać belfrów, gapią się na swe aparaciki. Ponoć co trzeci polski uczeń wolałby spędzić dzień bez tlenu niż bez telefonu. Dla prawie 70 proc. badanych stanowi on istotne źródło rozrywki i narzędzie służące do utrzymywania kontaktów. Okej, nie jest to jeszcze powód do paniki. Jeśli jednak małolat ma smartfona na stałe przytwierdzonego do dłoni, co chwila pieści go wzrokiem, a brak zasięgu powoduje u niego histerię – rodzicu, uważaj! Żebyś nie ocknął się ze świadomością, że w rankingu potrzeb własnego fonoholika plasujesz się kilka pozycji niżej od telefonicznej ładowarki. Czego rzecz jasna nikomu, może poza wrogami, życzyć nie wypada. Czyniąc odwrotnie, wyszłoby się wszak na… przypinaną przez szlachtę do pasów ozdobę szmuklerską w postaci pędzla z nici lub sznureczków.