Mijają tygodnie, a Francja jakoś nie może opuścić serwisów informacyjnych i pierwszych stron gazet. Kiedy tylko dobiegła tam końca przebiegająca w spokoju futbolowa strzelanina, natychmiast znalazł się tubylec, który postanowił dokopać złudnemu poczucia bezpieczeństwa. I tyleż widowiskowo, co bezceremonialnie je rozjechał. Dlaczego fani proroka nie zaatakowali wcześniej, gdy na francuskich ulicach kręciły się tysiące dodatkowych cudzoziemców? Rozgłos i żałoba byłyby wszak jeszcze większe. Opcje są z grubsza dwie: albo na czas imprezy kraj został tak szczelnie opatulony odpowiednimi służbami, albo jego rząd… dogadał się z terrorystami. Tak, tak, chociaż tego typu konszachtami nikt głośno się nie chwali, bywały w dziejach nowożytnego świata przypadki podobnych taktycznych rozejmów. Ci po jasnej stronie mocy zyskują dzięki nim odrobinę spokoju, drudzy – w zależności od potrzeb – trochę broni, zwolnionych z więzień towarzyszy lub szansę na przegrupowanie sił. Czy tak samo postąpiono również tym razem, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, co wydarzyło się na Lazurowym Wybrzeżu.
Całkiem niedawno popularne było wśród krajowych polityków rzucone ongiś przez „premiera z Krakowa” hasło „Nicea albo śmierć”. Teraz spójnik „albo” zastąpiło „i”. A historia rechocze, bo sami sobie – rękami Wujka Sama i jego możnych kuzynów z Europy – zgotowaliśmy ten los. Nie można oczywiście wykluczyć, że i bez bałaganu na Bliskim Wschodzie islamska mniejszość w krajach Unii miałaby wybuchowe nastroje. Ale z pewnością tej mniejszości byłoby mniej. Może i panowie al-Asad, Husajn, Kaddafi czy Mubarak nie byli władcami o gołębich sercach, ale ich tyrania (sądząc po deklarowanym wyznaniu, na muzułmańską modłę) miała dla reszty świata sporo zalet. Poddani darzyli ją zapewne nieco chłodniejszym uczuciem. Tylko czy teraz, gdy zabrakło tam rządów silnej ręki, żyje im się lepiej? Odpowiedzią niech będą arabskie konwoje morskie sunące na południe Starego Kontynentu.
Bez wątpienia są wśród ich załóg tacy, którzy planują skrócić swój tam pobyt przy pomocy „pasa szachida” i szybko dołączyć do czekających nań w raju posiadaczek wianków. Ja ich nawet rozumiem. Dziewice dziewicami, można je pewnie znaleźć także na tym świecie. Chodzi mi bardziej o ślepą, żarliwą wiarę, potrafiącą przesłonić wszelkie inne racje, skrupuły i uczucia. My, z Europy, wiemy, jak to jest, bo sami sporo ongiś nabroiliśmy. Gdy konkwistadorzy wespół z misjonarzami niszczyli w Ameryce Łacińskiej dorobek kulturalny Indian oraz ich wyobrażenie duchowego świata, na lamentach miejscowych programowo położyli krzyżyk. Teraz, dzięki wojującym muzułmanom, znaleźliśmy się po drugiej stronie ustawionej w półksiężyc barykady. Dziurawej, nota bene, na podobieństwo unijnych granic. A tymczasem Francja, niczym wzorowy chrześcijanin, nadstawia drugi policzek i – ustami zaglądającej do Koranu pani minister edukacji – głosi zamiar wprowadzenia do podstawówek obowiązkowej nauki języka arabskiego… Bez komentarza.