Patrząc w metryki wielu krajowych artystów, tych którzy wciąż i od lat kilkudziesięciu krzewią sztukę, można odnieść wrażenie, że przysięgali scenie to samo, co własnym małżonkom: „…i nie opuszczę cię aż do śmierci”. W samym fakcie dożywotniej eksploatacji estradowej – pod warunkiem zachowania czegoś więcej niż tylko śladów dawnej świetności – nie byłoby właściwie nic złego. Sęk w tym, że sytuacja celebryckich dinozaurów przypomina trochę puentę kawału, w którym zniesmaczony smakiem gorzałki brzdąc, po debiutanckim umoczeniu dzioba w kieliszku, z pytającym zdziwieniem spojrzał na ojca. Ten zaś melancholijnie odrzekł: – No widzisz, synku, a tatuś musi. Z nimi jest tak samo – nie chcą, ale muszą.
Gdyby Zakład Ubezpieczeń Społecznych miał na rynku konkurencję, zapewne pomyślałby o reklamie. I wtedy na bank sięgnął po znane, dojrzałe twarze, mające mu przysporzyć nowych i utrzymać dotychczasowych klientów. Szybko jednak ZUS twarz sam by stracił – po ujawnieniu apanaży, jakie dwanaście razy w roku serwuje swoim gwiazdom. Te, o dziwo, wcale się z tym nie kryją i chętnie ujawniają wysokość państwowych honorariów. Niech naród ma odrobinę rozrywki! Wśród artystów, którzy umożliwili masom zerknięcie do ich trzosów, są m.in. panowie Nowicki i Wodecki. W tym przypadku trafiło akurat na kreZUSów. Słynny aktor i popularny „Pszczoła”, po ponad pół wieku słuchania braw, zgarniają co miesiąc prawie półtoraka! Inny z Janów od dekad służących muzie Melpomene – Kobuszewski, musiał do roboty przykładać się trochę słabiej, gdyż dostaje trzy stówki mniej od swoich ww. kolegów. Panie Rodowicz i Tyszkiewicz z kolei (wiadomo, płciowa dyskryminacja) są przez ojczyznę wynagradzane około tysiącem złociszy. Ale to i tak, w porównaniu do frontmana Budki Suflera, sporo kasy. W trakcie długiej kariery pan Krzysiek wyśpiewał sobie bowiem, uwaga, 560 zł. Nic dziwnego, że chłop wystarał się o kadencję w parlamencie.
Do jakich wniosków może dojść przeciętny rodak po wzbogaceniu się o tę wiedzę? Skoro osobistościom ze świecznika ZUS daje tyle, że aż z głodu gasną, to ile dostanie on – zwykły robotnik albo pielęgniarka. I zdejmuje człowieka trwoga. Bo jemu, w przeciwieństwie do scenicznych i ekranowych wyjadaczy, nikt nie zaproponuje występu na weselu lub poprowadzenia imprezki z okazji otwarcia supermarketu. Krótko mówiąc, dobrze płatnej chałtury. Szarak może co najwyżej rozważyć model azjatycki, stosowany w krajach nieznających społecznych ubezpieczeń emerytalnych. Ich skośnooka ludność, wiedząc, że państwo jeść na starość nie da, nadzieje na dostatnią przyszłość pokłada w dużej liczbie potomstwa. I od wieków jakoś to u nich działa. A skoro tak, czas chyba zacząć rozważać ten wariant również nad Wisłą. Właściwie to obecny rząd już nawet tą drogą zdaje się podążać. W końcu kto, jak nie on, zapłodnił obywateli ideą powiększania rodzin? Ba, za każdą sztukę dorzucił też po pięć stów dla zachęty. Nic tylko inwestować w demografię! Bo forsy ulokowanej w pewnej firmie odZUSkać się nie da. Idę o Zakład.