Pomników nie stawia się byle komu, to jasne. W szczególności takich ogromniastych, gdzie dwunożny bohater – aby jeszcze wyraźniej ukazać, jaki za życia był z niego kozak – dosiada rączego, zasilanego owsem rumaka. Takiego terenowego, z permanentnym napędem na cztery kopyta, rzecz jasna. Najczęściej, z czego żaden koń wcale by się nie uśmiał, bezimiennego. Gdy jednak zasłużony dla narodu mąż (rzadziej żona – aż dziw, że o pomnikowe równouprawnienie nie walczyły dotąd feministki) znany był z eksploatacji jakiegoś ulubionego zwierza, wtedy potomni mają wręcz obowiązek wsadzenia brązowego herosa na konia. Tymczasem do Legionowa Marszałkowi kazali przyczłapać na piechotę.
Tego typu celna uwaga, nad czym ubolewam, nie wystrzeliła niestety gdzieś między moimi uszami. Dotarła ona do nich podczas powitania „Ziuka” na skwerze przy włościach pani Konopnickiej. Jeno w ciut bardziej zwięzłej, krwistej, rzec można, żołnierskiej formie. Co zresztą, mając na względzie zaistniałe, otulone tyloma mundurami okoliczności, pasowało jak „Dziadkowi” wąsy. Czyli doskonale. Fakt, skoro Francuzi nie olewali, lecz odlewali cesarskiego Bucefała – choć tu akurat, zważywszy na przypisywaną Napoleonowi nikczemną długość, bez wywyższającej podpórki obyć się nie mogło – legionowski lud winien w ten sam sposób upamiętnić najbardziej rozpoznawalną w II RP klacz. I przy odsłonięciu historycznego tandemu wcale nie musiałby z (d)rżeniem serca oczekiwać na reakcję otoczenia. Ponad wszelką wątpliwość tego typu ludzko-końska komitywa smakowałaby otoczeniu jak napoleonka. Stało się jednak inaczej. Wysadzono pana Józefa z siodła, przez co minę ma on marsową, bo ileż można, zwłaszcza w tym wieku, stać na posterunku? Do tego jeszcze pod chmurką. Prędzej czy później z ust Naczelnika dobiegną zapewne słowa: „Wam kury szczać prowadzać, a nie monumenty robić”.
Obywatel zdjęty, zrozumiałą skądinąd, tęsknotą za słynną Kasztanką to tylko wymowny przykład znanego powiedzenia o tym, że wszystkim dogodzić się nie da. Trudna sztuka upomniczniania to w kraju nad Wisłą często drażliwy temat. Potrafimy się kłócić nie tylko o to kto, ale również gdzie, kiedy i w jakim towarzystwie powinien stanąć. Że o jedynie słusznym sposobie ukazania postaci nie wspomnę. Każdy wie swoje i wie, jak to w Polsce, najlepiej. Wypada się więc cieszyć, bo pomimo długiej tradycji sporów na tle zasiedlania cokołów, grupa wytrwałych mieszkańców Legionowa dopięła swego i człowieka odpowiedzialnego za nazwę ich miasta ugościła czym chata bogata. Reszta to już historia. Teraz wypada tylko zadbać, aby brakującego konia nie zastąpiły mu… gołębie. Jeśli chodzi o oczernianie albo wybielanie animatorów przeszłości wiele do powiedzenia co prawda nie mają, w kwestii ich pomników lubią jednak postawić barwną „kropkę nad i”. Konia z urzędem temu, kto je od tego powstrzyma!