Jest takie mądre, bezbłędne w swej trafności powiedzenie: gdyby młodość wiedziała, gdyby starość mogła… Mądre, choć nie dla każdego odbiorcy zrozumiałe. Nastolatkom oraz „dorosłym” po dwudziestce wyda się ono bez sensu, gdyż ludzie w ich wieku są przekonani, że wszystko wiedzą najlepiej, a cały świat przestępował z nogi na nogę w niecierpliwym oczekiwaniu na ich narodziny. I oczywiście lada chwila zaoferuje im to, co ma najlepszego. Niech małolatom będzie, właściwie każdy – z mniejszymi bądź większymi powikłaniami – tę chorobę przeszedł. Bo szczepionki na młodzieńczą naiwność i egocentryzm dotąd nie wynaleziono. Szczęśliwie w swej większości ziemianie z bardziej pożółkłymi metrykami (oprócz tych, którym wspomniana przypadłość nigdy nie minęła) zdążyli się z czasem dowiedzieć, ile kiedyś nie wiedzieli, a co gorsze, pożałować, że na wykorzystanie części zdobytych wiadomości jest ciut za późno. Próbować, jak pewnym rosyjskim powiedzeniu o strategii męsko-damskich podbojów, jednak trzeba.
I krajowi seniorzy, jak Polska długa i szeroka, skoro jeszcze nie zginęli, sięgają po indeksy, aby w „trzecim wieku” zdobyć pierwszorzędne wykształcenie. Już nie – jak za młodu – ku uciesze pracodawcy łaknącego potwierdzonych papierkiem kwalifikacji, lecz z czystego, dobrze pojętego egoizmu – dla siebie. Różna jest ta wiedza, bo i różne są emerytów potrzeby. Można zgarnąć dyplomik z języka obcego, można też postawić na swojskie robótki ręczne. Jest jednak coś, co większość dojrzałych studentów łączy: głód sceny. Popularność wszelkiej maści zajęć artystycznych każe przypuszczać, że tak jak kiedyś Polak nosił w plecaku buławę, tak teraz taszczy pędzel, jakiś instrument lub nuty. A fakt bycia za etatowego życia księgowym, mechanikiem, czy żołnierzem stanowił jeno mało znaczące preludium do kariery w szoł biznesie. Z naciskiem na szoł, oczywiście.
Tak oto nagle, za sprawą angażu do komedianckiej trupy, seniorzy oraz seniority z widowni wkraczają na estradę. No i fajnie, nawet mając na uwadze fakt, że część z nich, tych utalentowanych inaczej, powinna omijać ją szerokim łukiem. Co więcej, szybko wychodzi na jaw smutna prawda: w artystycznym światku – również tym amatorskim, czyli z założenia bezgotówkowym – nie jest tak kolorowo jak na scenie. Ktoś tam chciałby zaśpiewać partię solową, ktoś inny nie lubi stać w drugim rzędzie, jeszcze inny za kulisami obrabia kolegom zadki… Aż chciałoby się rzec: samo życie. Dla niektórych zasilanych emeryturami wykonawców bywa to jednak zaskakujące. Nieważne, bo koniec końców i tak wygrywa sztuka. Owszem, raczej przez małe „s”, ale co z tego? Występowanie w jesieni życia to występek wprowadzający do serc artystów lato. I już przez sam ten fakt jest godne rzęsistych oklasków. Ech, gdyby młodość mogła o tym wiedzieć przed starością…