Na początku listopada do legionowskiej lecznicy LegWet trafił pies rasy cane corso, który prawdopodobnie zatruł się nafaszerowanym lekami mięsem. To nie pierwszy taki przypadek. Podobne sytuacje zdarzają się nie tylko w Legionowie, ale i w całej Polsce.
Dyzio – corsiak, który trafił ostatnio do LegWetu najprawdopodobniej zatruł się paracetamolem. Po ciężkiej walce czworonoga udało się uratować. Lekarze nie są w stanie określić w jaki sposób doszło do spożycia proszku, ale jak wiadomo zwierzaki nie są specjalnie zainteresowane spożywaniem tego typu specyfików. Natomiast właściciele psa nie mają wątpliwości, że ich pupil zjadł coś w trakcie spaceru na warszawskim Tarchominie. Za pomocą jednego z portali społecznościowych udało im się poznać mieszkańca Warszawy, którego pies również zatruł się w trakcie spaceru w tym samym miejscu. Jakby tego było mało w wymiocinach psa lekarze znaleźli dokładnie ten sam środek – paracetamol. Niestety ten psiak nie miał tyle szczęścia co Dyzio.
Na terenie Legionowa również zdarzały się takie sytuacje. W styczniu tego roku pojawiło się podejrzenie, że w okolicach ul. 3 Maja w Legionowie ktoś rozrzucił mięso naszpikowane igłami. Do klinik w Legionowie zgłosiło się kilku właścicieli z cierpiącymi po spacerze psami. Niestety niektóre z nich, połaszenie się na rzekome smakołyki przypłaciły życiem. Podobne incydenty odnotowano m.in. w Warszawie, Skierniewicach czy Krakowie. Jednocześnie lekarz weterynarii z legionowskiej lecznicy LegWet zwraca uwagę na to, że tego typu sytuacje często wynikają głównie z lekkomyślności właścicieli. – Psy nie są głupie i pachnące na wpół zgniłe smakołyki są w stanie znaleźć i na spacerze łyknąć, a często przecież nie są wyprowadzane na smyczy. Niewątpliwie w mieście jest wiele czynników, które mogą być poważnym zagrożeniem dla czworonogów. Nie zawsze przyczyną jest celowe otrucie. Aczkolwiek mieliśmy przypadki np. ostrego martwicowego zapalenia trzustki po zjedzeniu słoninki dla sikorek czy potoksycznego uszkodzenia wątroby z objawami neurologicznymi po zjedzeniu spleśniałego chleba. O zatruciu trutką na ślimaki, preparatami do deratyzacji czy borygiem, to już nawet nie chcę wspominać. – tłumaczy lekarz weterynarii Krzysztof Zdeb z LegWetu.
Wielu mieszkańców Legionowa nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, a zapytani o to, dlaczego ich zwierzaki wyprowadzane są bez smyczy czy kagańca często reagują… śmiechem. – A po co mojemu Pimpusiowi kaganiec? Sama Pani widzi jaki on malutki. Komu ratlerek zrobi krzywdę, jak on się własnego cienia boi. – odpowiada rozbawiona Pani Ela, mieszkanka osiedla Jagiellońska. Dopiero po poinformowaniu o zagrożeniach, jakie czekają na czworonogi w mieście… śmiech cichnie. Czasem jednak zwrócenie uwagi na problem kończy się brakiem zrozumienia tematu i atakiem na rozmówcę. – Niech sobie Pani sama kaganiec założy! To psu już nawet nie wolno polatać? Ma w domu co jeść, głodny nie chodzi, nic mu się nie stanie – wykrzykuje jeden z mieszkańców, który nie wiedzieć czemu nie chciał się przedstawić.
Kaganiec i smycz to jednak nie tylko wymysł prawny, mający na celu zapewnienie bezpieczeństwa człowiekowi. Jak się okazuje każdy spacer bez choć jednego z tych psich atrybutów może zakończyć się śmiercią czworonoga. Warto więc zastanowić się czy ważniejsza jest swoboda naszego pupila czy jego życie.
Katarzyna Gębal