Ludzie starszej daty pamiętają jeszcze radośnie mknące rankiem ku stolicy składy PKP, wypełnione pełną zapału do pracy klasą robotniczą. Ba, wielu z nich ją wtedy tworzyło. Liczni w owych czasach przedstawiciele przodującej siły narodu szczególnie upodobali sobie podróżowanie w tzw. służbówkach, czyli znajdujących się na początku i końcu wagonu przedziałach (w teorii) służbowych. Mało tam było miejsc siedzących, za to dużo przestrzeni do kolektywnego omawiania na stojaka planów przekraczania fabrycznych norm. Co tężsi stachanowcy raczyli się przy tym ówczesnymi – opartymi na fermentacji zboża, ziemniaków lub jabłek – „energetykami”, a wszystko to w atmosferze gęsto spowitej aromatycznym, tytoniowym obłoczkiem. Drogowym odpowiednikiem tych pociągów przyjaźni były „osinobusy” – produkowane w ZBM Osiny pojazdy zlepione z podwozia i kabiny legendarnego Stara 28 oraz pasażerskiej nadbudówki. W niej z kolei nie przewidziano miejsc stojących. I dobrze, gdyż (szczególnie w drodze powrotnej) oderwani od taśmy pasażerowie bywali mocno podmęczeni. To nie pomyłka, drogie dziatki – dawniej zasuwało się tak, że po fajrancie człowiek często ledwie trzymał się na nogach.
Czemu wspominam te zacierające się już w zbiorowej pamięci narodu obrazy? Ponieważ przywołany tu klimat robotniczych wojaży powrócił. Latając aeroplanami obsługującymi ojczyznę funtów, można się w nim pławić do woli. Prócz papierosowej zadymy jest tam wszystko: orzeźwiający aromat spożywanego bądź przetrawionego alkoholu, głośne śmiechy, wymiany zdań przy użyciu słów powszechnie uważanych za powszechne. Ich rumiani, opaleni wyspiarskim słońcem użytkownicy zadają szyku sportowym obuwiem, bezkształtnymi dżinsami i dłońmi sugerującymi, że pielęgnowane są sadzą. W ten oto sposób budują oni budujący obraz polskiego budowlańca. Oj, ciężko go będzie zburzyć.