Zwierzak, jeśli raz czy drugi się na czymś sparzy, będzie to omijał szerokim łukiem. Bo choć maturę z matmy by oblał, swój rozumek jednak ma. Polski człowiek w okolicach przełomu roku zachowuje się natomiast tak, jakby zdolności logicznego myślenia oraz wyciągania wniosków go pozbawiono. I brzmiącym niczym przyznanie się do błędu jęczeniem: „święta, święta i po świętach” za każdym razem zdaje się ów rozwojowy deficyt potwierdzać. Tymczasem przykrych konsekwencji z powodu gwiazdkowego przedobrzenia jest co niemiara. Przede wszystkim dla zdrowia.
Każdy krajowy żołądek wie, co znaczy przyjąć w ciągu trzech dni ładunek wałówki, który w trakcie zwyczajnej konsumpcji chleba naszego powszedniego rozłożyłby się na dwa tygodnie. Owszem, szczególnie męska część populacji robi co może, aby rozrzedzać rozkładane treści mocnymi destylatami, usiłując tym samym ów proces przyspieszyć. Tyle tylko, że ta strategia miewa zgoła odwrotny skutek, przeto statystyczny rodak czuje się drugiego dnia świąt niczym nafaszerowany cielakiem pyton. Na jego strawienie mając jednak o wiele mniej niż gad czasu.
A przecież nie tylko układem pokarmowym ludzkie zdrowie stoi. Przedświąteczna gorączka oznacza także rozpalenie do czerwoności systemu nerwowego. Począwszy od decyzji dotyczącej wyboru prezentu, poprzez usiłowanie jego zdobycia, aż do oczekiwania na entuzjastyczną reakcję obdarowanego. Z reguły zresztą, bądźmy szczerzy, nieszczerą. A pozostaje jeszcze pole minowe, po którym stąpają zgromadzeni przy stole dyskutanci, co i rusz nadeptując na temat wysadzający w powietrze familijną atmosferę. Aż rodzi się pytanie, czy nie warto zakazać stosowania pod obrusami, tak przecież łatwopalnego, sianka? Na szczęście bożonarodzeniowy wysiłek narodu ma też jedną podstawową zaletę: jest krótki. I to chyba dla podzielonych nie tylko opłatkiem obywateli najlepszy podarunek.