Wigilia to czas, w którym większość z nas wypatruje na niebie pierwszej gwiazdki i razem z rodziną zasiada do świątecznego stołu. Obrońca zwierząt i pisarz Tom Justyniarski postanowił jednak spędzić ten dzień zamknięty w boksie schroniska w Nowym Dworze Mazowieckim. Dlaczego się na to zdecydował i co chce nam przez to przekazać? Sprawdziliśmy u źródła.
Skąd pomysł na taką akcję i dlaczego wybrał Pan akurat Wigilię?
Tom Justyniarski: Postanowiłem właśnie ten dzień spędzić zamknięty w schronisku z bezdomnymi zwierzętami, ponieważ wiem, że to jest dla Polaków szczególny dzień. Wszyscy są w wyjątkowym nastroju i mają otwarte serca. Tego dnia ludzie są dla siebie serdeczni, a później wracają do swoich obowiązków i to niestety mija. Poświęcając swoją Wigilię, którą co roku spędzam z żoną, córeczką i najbliższą rodziną, chciałem pokazać ludziom, jak to jest być, kompletnie nie ze swojej winy, opuszczonym i porzuconym.
Co udało się Panu zaobserwować za kratami boksu?
T.J.: To był naprawdę szczególny dzień. Doświadczyłem bardzo dużo takiego empatycznego współodczuwania od tych zwierząt i pojąłem to właśnie w schronisku, że one nie ze swojej winy cierpią i jak dużo cierpienia zabierają od nas, ludzi. Mówi się, że pies pilnuje terytorium, a ja zauważyłem, że pies pilnuje nie tylko podwórka, ale przede wszystkim swojego opiekuna.
Udało się Panu wczuć w los tych zwierząt?
T.J.: Tak, bardzo. Po godzinie 18.00, kiedy dyrektorka schroniska i opiekunowie wyjechali, zostało tylko dwóch pracowników, miałem ogromny kryzys. Przerażające wycie, niemiłosierny hałas, przeszywał mnie ból i łzy cisnęły się do oczu. Miałem ochotę schować się do budy albo i pod nią. Ludzie, którzy skazali zwierzęta na taki los, pozbyli się swojego człowieczeństwa!
Spędził Pan wiele godzin zamknięty w schroniskowym boksie razem z dwoma porzuconymi psami. Jak one reagowały na tą sytuację?
T.J: Psy przede wszystkim rywalizowały między sobą, który będzie bliżej mnie. Gdy byłem w boksie, zauważyłem, że karma i woda w ogóle się dla nich nie liczyły. Najważniejszy był wtedy kontakt z człowiekiem, bliskość i przytulenie. Te zwierzęta są poranione, trafiły tam nie ze swojej winy, tylko przez nieodpowiedzialnych ludzi. Dlatego apeluję: przygarniając zwierzęta, bierzemy za nie odpowiedzialność na całe życie.
Święta Bożego Narodzenia to czas, w którym ludzie wzajemnie obdarowują się prezentami. Nierzadko pod choinką lądują urocze szczeniaczki, a co później z nimi się często dzieje, chyba wszyscy wiemy… Domyślam się, że stąd też termin Pana akcji?
T.J.: Dokładnie. Jako działacz zajmuję się tym tematem od 10 lat i wiem, jak dużo zwierząt trafia do schroniska po świętach. Wystarczą 2-3 tygodnie i jest wysyp tych „nieudanych prezentów”, kupionych pod wpływem chwili. To przerażające. W schronisku była w Wigilię taka bernardynka Zuzi, można powiedzieć, że była moją sąsiadką z boksu obok. Zuzi miała bardzo przykrą historię, bo była właśnie prezentem świątecznym, który bardzo wyrósł, co oczywiste, bo to przecież bernardyn. W mieszkaniu w bloku te psy bardzo się męczą, a ona zostawała sama przez wiele godzin, kiedy właściciele wychodzili do pracy, bez ruchu, którego potrzebowała. Zapewne by zwrócić na siebie uwagę, zaczęła gryźć dywan i drapała drzwi wyjściowe. Z tego, co nam wiadomo, tylko z tego powodu znalazła się w schronisku. Ktoś wziął pięknego szczeniaczka na prezent, a później on urósł i zaczął mieć swoje potrzeby, co już przeszkadzało. Dlatego trzeba cały czas powtarzać i edukować, że zwierzę nie jest zabawką!
Czy wydarzenie spotkało się z jakimś odzewem?
T.J.: Tak, z bardzo dużym. I w komentarzach na Facebooku, i w wiadomościach prywatnych. Oczywiście media od razu zainteresowały się tą akcją. Było o niej głośno i w TVN, i w Polsacie. To jest najważniejsze, żeby docierać do ludzi z tym przesłaniem. Dlaczego? Pięć lat temu, jako Towarzystwo Obrony Zwierząt, którego jestem rzecznikiem, nagłośniliśmy akcję „Nie strzelam w Sylwestra”. W tym roku słyszałem, że pierwsze miasta, w tym np. Kraków, oficjalnie zdecydowały się nie organizować pokazu fajerwerków. Czyli jak widać, to tłumaczenie i powtarzanie ma sens. Mam nadzieję, że i hasło, że zwierzę nie jest zabawką w końcu trafi do świadomości polskich rodzin.
Wigilia już za nami. Jakie ma Pan plany na 2017 rok?
T.J.: Teraz wypuściłem akcję pt. „Pospolite ruszenie dzieci”. Chcę edukować dzieci po to, aby to one docierały do swoich rodzin. Dzieci bardzo dobrze rozumieją zwierzęta, są bardzo empatyczne, rozumieją, że zwierzęta są członkami naszej rodziny. Później, w dorosłości, to się często zaciera, nie umiem dokładnie określić, w którym momencie. Chcę to zmienić, dlatego powtarzam: trzeba postawić na edukację. Może to szalone, ale wiem, że w ciągu paru lat zmienimy Polskę i będzie ona wzorem miłości do zwierząt, dla całego świata.
rozmawiała Katarzyna Gębal
fot.: arch. pryw.