Jeśli ktoś należy do ludzi miłujących spokój – zwłaszcza święty – powinien trzymać się z dala od branży oświatowej. Choćby z uwagi na zmieniające się co rząd podstawy programowe. Dzięki tym ostatnim małolaty nie będą np. wiedziały, że Ziemia ma kształt piłki, zaś ich kuzynem jest szympans – wypadł z nich bowiem Kopernik, wypadła też teoria ewolucji. Przypomną sobie natomiast (zapewne z wypiekami na twarzach) erotyczne figle pantofelka. A przecież dawniej wszystko wydawało się takie proste…
Za komuny przez całe dekady programowy kanon był niezmienny jak twarz wylegującego się w moskiewskim mauzoleum wodza rewolucji. Dzięki temu, inaczej niż te obecne, podręczniki miały termin ważności dłuższy od biletu komunikacji miejskiej i co roku wymieniały właściciela na nowszy model. Korzyści przynosiło to wiele: od taniego zakupu, poprzez oszczędność papieru, aż do szansy przygotowania się na pułapki zastawione przez belfrów na kolejnym poziomie edukacji. A że treść kilku książek, z tą od historii na czele, ciut mijała się z prawdą? Cóż, tak było, jest i będzie. Podręczniki piszą wszak zwycięzcy, czyli ci, co faktami przejmować się nie muszą.
Swoją drogą, aż dziw, że po odebraniu przywilejów funkcjonariuszom, którzy zahaczyli służbą o czasy PRL-u, obecna władza nie wzięła się dotąd za absolwentów ówczesnych szkół. Przykładowo taki ja wiedzę zdobywałem głównie za komuny, śpiewałem na akademiach po rosyjsku, a nawet dobrowolnie chadzałem na pierwszomajowe spacery. Widać zatem wyraźnie, żem element politycznie niepewny, bo zbyt mocno osadzony w poprzednim ustroju. Pytanie tylko, co będzie można mi zabrać? Bo tak się niestety składa, że dzięki temu nowemu i lepszemu – kapitalizmowi, z pewnością nie emeryturę.