Są wśród nas psiarze, są kociarze, są też ci, co mają kota. Chociaż nie mogą go pogłaskać. Pewien mój kolega należy do tej drugiej grupy, a po przyjęciu zbyt dużej dawki spirytualiów zdarzało mu się nawet łapać do trzeciej. Poza tym, jak w tytule znanego filmu, to niespotykanie spokojny człowiek. No i, co dla tej historyjki ma kluczowe znaczenie, posiadacz kota – nazwijmy go Gacek (prosił o zachowanie anonimowości). Przez kilka lat pan Marcin był nawet użytkownikiem pary sierściuchów, niestety jeden – płci żeńskiej – z czasem uległ biodegradacji i stało się jasne, że zmierza do kociego mmmrrraju. W tej sytuacji, nie mogąc ani na nie patrzeć, ani ulżyć cierpieniu pupilki, właściciel udał się do weterynarza. Na swoje nieszczęście wybrał placówkę funkcjonującą pod szyldem czegoś w rodzaju fundacji braci mniejszych miauczących. I to go zgubiło.
Ponieważ kotka F. dawno straciła apetyt i nie dbała o stan futerka, wyglądała kiepsko. Na jej widok działaczki owej organizacji z mety wezwały policję, dumne, że pojmały dręczyciela zwierząt. Do tego na mruczącym uczynku! Gliniarze szybko zrobili swoje i pchnęli sprawę dalej, do prokuratury. Teraz pan Marcin, cały w nerwach, maltretuje drapak i czeka na wyrok, żałując jeno, że kochana F. nie może rzec nic na jego obronę. Bo nawet gdyby umiała, będzie milczeć, gdyż po zmuszeniu jej pana do zrzeczenia się praw właścicielskich w trymiga ją zgładzono. Na szczęście pozostał mu jeszcze Gacek – młody, dorodny kocur, który jest żywym dowodem na miłość i opiekuńczość swego mlekodawcy. Jeśli tylko wysoki sąd się zgodzi, on chętnie wystąpi podczas sprawy w roli świadka. Nie musi nawet nic mówić, wystarczy że będzie. Jego wygląd i kondycja aż nadto wymownie powiedzą, gdzie powinny wylądować kierowane wobec pana zarzuty – w kuwecie.