Wedle statystyk spośród europejskich nacji Polacy mają w menu najwięcej farmaceutyków oferowanych bez recepty. Sądząc po obfitości reklam z ową zdrową żywnością, to możliwe. Takimi przodownikami w tym temacie wcale jednak nie jesteśmy, albowiem istnieje kraj, którego obywatele bez leków nawet nie wyjdą z chałupy! Różnica polega na tym, że oni się nimi nie faszerują, lecz szastają – tak po prostu nazwali swą walutę. Czemu akurat zaczerpnąłem natchnienia w Albanii? By dowieść, jak często przez tkwiące w nas stereotypy bywamy monotematyczni.
Wozy ciągnięte przez osiołki, opatulone w chusty kobiety, śniadzi dresiarze w pokrytych zmarszczkami mercedesach – takie obrazki ma w głowie przeciętny rodak, gdy myśli o kraju zwanym przez tubylców Republicą e Shqipërisë. Na ile oddają one rzeczywistość? Równie trafnie jak opisanie mnie mianem kędzierzawej nadziei dziennikarstwa. Oczom turysty ukazują się bowiem czyste i dobrze skrojone miasta, pełne uśmiechniętych, wyluzowanych ludzi, okupujących knajpy nie jak my – weekendowo, lecz przez cały tydzień. Dzieci beztrosko biegające w parkach nawet po zmroku są na porządku dziennym. Panom przypadłyby do gustu odziane modnie i kusząco niewiasty, bez względu na szerokość bioder bujające nimi wzorem aniołków z Victoria’s Secret. Makijaż podpatrzony u statuetki Nefretete tylko dodaje im egzotyki. Co do facetów, w temacie dresów są sto lat za murz… Polakami – widać prowadzą mniej sportowy tryb życia. Czerpiąc z orientalnych wzorców, wolą siedzieć przy mikroskopijnej kawce i w męskim gronie uprawiać sztukę konwersacji. Kurcze, bez alkoholu to też możliwe! Co tu kryć, wśród ludów dawnych demoludów – choć papa Enver przez 40 lat mocno trzymał ich w garści – Albańczycy wyglądają na najszczęśliwszy. Chcąc mieć „banana” na gębie, warto skosztować ich leków.