Jeśli rzeczywiście, jak twierdzi „fundator” miejskiego meczetu, chciał on tylko wsadzić kij w legionowisko, szacun za pomysł. Zawrzało tak, jakby to nie był kij, lecz trotyl. Wysadził on poprzez sieciowe fora rwisty potok żółci i jadu. Śmiało można by w nich pływać. Czy tego chcemy, czy nie, potwierdziło się, że rosnąca wraz z europejską populacją śniadych imigrantów awersja Lacha do Allacha jest faktem. I to nawet autentycznym. Tylko czy na pewno muzułmańska świątynia byłaby w Legionowie aż takim utrapieniem…?
Pierwszą, niepodważalną korzyść odniosłaby architektura. Kusząca wypukłość meczetu tudzież strzelisty minaret migiem stałyby się wisienką na przyrządzonym z blokowisk urbanistycznym torcie. Witajcie turyści, witajcie zyski! Warty podkreślenia jest też rozrywkowy aspekt inwestycji – w końcu pięć razy dziennie DJ Muezin zapodawałby z wieży orientalne bity. Szedłby se człowiek ulicą i słuchał, a pan Tadek – akordeonista spod ratusza, zyskałby motywującą do pracy konkurencję. Same plusy! Jeśli chodzi o inne korzyści, odczułyby je zapewne (i to nosem) partnerki stroniących od ablucji panów. Być może zawstydzeni przez obmywających się przed modlitwą wiernych, wreszcie i oni zanurkowaliby w wannach? Co do pań, czasem mogłyby nosić się na arabską mod(ł)ę. Owszem, więcej ona zakrywa, niż eksponuje, ale w razie braku koncepcji na kreację lub chęci do kładzenia tapety, hidżab i burka załatwią sprawę. Tak więc, podsumowując, na meczecie oraz jego użytkownikach każdy by skorzystał.
Skąd zatem taka wobec nich niechęć? To już pytanie do historyków i socjologów i… dziennikarzy. Bo serwowane przez nich wieści o wyznawcach Proroka laurkami z reguły nie są. A przecież zwykły muzułmanin tak się ma do dżihadysty jak bywająca w kościele babcia do inkwizytora. Problem w tym, że my chyba po prostu lubimy palić czarownice…