Przeciętny członek nadwiślańskiej społeczności słynną metaforyczną szklankę zawsze widzi w połowie pustą. Taką już ma wyssaną z żółcią przodków naturę. Chyba że owo naczynko jest całkiem realne i wypełnione czystą – wtedy na jakiś czas pokoloruje mu życie. W końcu, jak to swą aksamitną chrypką pięknie ujął pan Janek, najlepszy kamieniarz wśród aktorów, wprowadza się wtedy do organizmu „element baśniowy”. Osobną sprawą jest wynikający z tej płynnej bajki morał. Ale przeciętnemu konsumentowi dane go będzie poznać dopiero po przebudzeniu…
Czasy, jak wiadomo, mamy hejterskie. Co z perspektywy niereformowalnych frustratów oznacza, że im gorzej, tym lepiej. Kiedy więc odbiorca legionowskich resztek kazał ratuszowym pachnącą jeszcze śmieciością umowę wyrzucić do kosza, zawodowi problemiści (nie mylić z twórcami zadań szachowych) z miejsca poczuli się jak w piekle. Czyli u siebie. I z pośmieceniem godnym lepszej sprawy ruszyli w miasto szukać powodów do narzekań. Znalazł się wśród nich – co akurat nie dziwi – były pracownik, ba, nawet szef tygodnika, który od zarania Romanowego panowania postrzega Legionowo jako wysypisko. Mimo że haruje już dla innego pana, poglądów nie zmienił, przeto „kryzys”, w jakim ugrzęzło miasto, z mety przekuł na gazetowy krzyk rozpaczy z przesłaniem w stylu „tak dalej być nie może”. Później pewnie wziął za to parę groszy i poczuł się happy, że znów obsmogował urzędasów. Ach, żeby jeszcze dało się ich za to posądzić i posadzić… Marzenie!
Powie ktoś: taka rola prasy. Okej, pod warunkiem, że owo piętnowanie czemuś dobremu służy. O(b)mawiany tu tekścik nic oprócz stanu konta autora nie zmienił. W urzędzie zrobili to, co do nich należało, i w kilka dni dobili targu z kolejnym importerem komunalnych śmieci. Teraz mieszkańcy śmiało mogą wypić za ich zdrowie szklaneczkę – tę do połowy pełną.