Trwa trzecia edycja Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej Powiatu Legionowskiego. Jego kolejny koncert odbył się w niedzielę w legionowskim kościele „na górce”. Takich dźwięków uczęszczający tam wierni oraz melomani dotąd nie słyszeli. A i nie widzieli zapewne mężczyzny w… spódnicy.
Szkockie dudy, irlandzkie flety oraz perkusyjny bodhran, nie wspominając o stylowym stroju, zaprezentował słuchaczom Przemysław Wawrzyniak. Czyniąc to w zacnym organowym towarzystwie Ewy Sawoszczuk. Ich muzyczny romans trwa już od przeszło dekady. – Byłam jeszcze raczkującym muzykiem i organizowałam wtedy festiwal organowy, na którym zależało mi, żeby pojawiały się nowe instrumenty. Nowe, ale nie tradycyjne. Chciałam łączyć z nimi organy. I traf chciał, że na spotkanie towarzyskie w klubie zaproszono zespół celtycki, gdzie Przemek grał na dudach. Jak ja je zobaczyłam i usłyszałam, to zaproponowałam mu współpracę – wspomina absolwentka Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. – Nie jest to przypadkowe. Ewa po prostu poczuła temat. Spotkaliśmy się gdzieś w drodze i tak to trwa do dzisiaj. Rozumiemy się doskonale. Co do mnie, już ponad 20 lat temu słuchałem takich nagrań u Irlandczyków czy Szkotów, no i też zapragnąłem coś takiego robić. Oni doskonale to łączą i efekt jest znakomity – dodaje Przemysław Wawrzyniak.
Rzeczywiście, piszczałkowa budowa obu instrumentów sprawiła, że współbrzmiały one doskonale. Elektroniczny rodowód kościelnych organów nie miał tu akurat większego znaczenia. Szkockie dudy z zupełności wystarczyły do wypełnienia świątyni akustyczną treścią. Intrygującą również z powodu właściwych im dźwiękowych dysonansów. – Jeśli wziąć pod uwagę skrzypce albo inny instrument, który trzeba dostroić, to ten strój również nie jest idealny. Wpływa też na to pogoda. Ale to są czynniki, które powodują, że koncert jest bardziej spontaniczny. To wychodzi po prostu z czystej natury instrumentów i stanowi taki dodatkowy smaczek – uważa Ewa Sawoszczuk.
Na smakowity repertuar niedzielnego koncertu złożyły się utwory dobrze znane nie tylko melomanom. Obok „hitów” Bacha i Beethovena w kościele zabrzmiały m.in. słynna pieśń „Amazing grace”, muzyka współczesna, a nawet rozrywkowa. Wszystko to okraszone komentarzem wykonawcy na temat używanych przezeń instrumentów i kultury, z której się wywodzą. – Ja generalnie gram muzykę celtycką, ale też preferuję eklektyzm, w myśl zasady „lubimy to, co znamy”. Jeżeli miałbym grać tradycyjne szkockie utwory, których polscy słuchacze nie znają, zanudziłbym ich. Dobrze jest więc wtrącić jakiś standard, który miło jest usłyszeć właśnie na dudach.
I oczywiście także na organach. Sądząc po skupieniu obecnych, blisko godzinna dźwiękowa uczta przypadła im do gustu. Znalazł się wśród nich także wiceszef rady powiatu. – Cała moja rodzina muzykuje, więc mam to już trochę w genach. Sam nie jestem muzykiem, ale bardzo często chodzę na koncerty. Bywa, że i trzy razy w tygodniu. Podziwiam Anię Wróbel, która z takim zapałem, pietyzmem i wizją artystyczną prowadzi te koncerty – przyznaje Wiesław Smoczyński. Były wójt gminy Nieporęt wie, co mówi. Tak się bowiem składa, że na odcinku popularyzowania muzyki poważnej aktywnie dawniej działał. – W latach 90. organizowaliśmy w Nieporęcie podobne koncerty i to wciągało coraz większe rzesze ludzi. Pod koniec mojej kadencji kościół w ich trakcie był już pełny.
Organizatorom powiatowego święta muzyki klasycznej wypada tylko życzyć, aby na ich imprezie było podobnie.