Nie ma kryształowo czystych ludzi, są za to kryształowe nagrody. I właśnie takie przejrzyste cudeńko otrzymaliśmy przed kilkoma dniami w grodzie Kraka. Wawelski smok na oficjałkę wprawdzie nie dotarł (ponoć gościł jakiegoś pana Dratewkę), ale wpadło masę innych gości – ze smoczym apetytem zarówno na konkursowe laurki, jak i serwowane później frykasy. Większość rywali, przynajmniej jeśli chodzi o trofea, obeszła się jednak smakiem. W odróżnieniu od naszej pismackiej próżności, która za sprawą kapitalnej decyzji kapituły najadła się tego wieczoru do syta. Pytanie tylko, czy przyczepiona nam etykietka gazetowych debeściaków dla kogoś nie okaże się aby ciężkostrawna? Wiadomo wszak nie od dzisiaj, że tych, którzy kochają nas inaczej, jest więcej niż skwarek w dobrej kaszy. Z drugiej strony, to ich problem – mogli się tą odrazą do serwowanych przez „miejscówkę” treści bez opamiętania nie opychać.
Biorąc przykład na przykład ze zdobywców Oscara, kolejne linijki tego tekstu trzeba by przykładnie nafaszerować podziękowaniami tudzież wdzięcznością. W proporcjach dowolnych, grunt żeby nikogo nie pominąć. Przydałaby się również szczypta patosu. Ponieważ jednak nasz skromny w dwójnasób zespół redakcyjny reaguje nań alergicznie, skonsumujemy ów kruchy krakowski specjał bez powyższych dodatków. Ciesząc się niczym małopolscy centusie, że w przeciwieństwie do posiadaczy większości samorządowych nagród i certyfikatów, wcześniej nie musieliśmy za niego bulić. Tak czy siak, skoro doceniono nasze pijarowskie talenty, sposób uczczenia tego faktu może być tylko jeden – pijarski. Jakby mało było tego, że i tak już jesteśmy pijani ze szczęścia… Z tego Miejscowego sukcesu najmniej zadowolona może być tylko część czytelników – bo tak cennym i cenionym tygodnikiem nie wypada więcej palić w piecu.