Na gwiazdy to my, ludzie homo rozumni, gapimy się od zawsze. I zadzieramy głowy, głowiąc się, co też za przyszłość nam szykują. Bo w odróżnieniu od gwiazd zdobiących „Kundelki” lub inne „Tamponiki”, ciałka niebieskie potrafią w zdolnych rękach zabłysnąć jako wróżki. Można w tę ich moc wierzyć lub nie, ale skoro taki Księżyc bez trudu steruje przypływami i odpływami, czemu nie miałby wpływać na istoty składające się głównie z wody? Zwłaszcza gdy wcześniej ktoś zrobił im ją z mózgu. Ja w każdym razie astrologię poważam, więc kiedy znajoma szamanka uraczyła mnie niusami o trefnej koniunkcji planet, jej przestrogę wziąłem sobie do serca. A następnie swoim zwyczajem o wszystkim zapomniałem. Do czasu.
Najpierw, cytując Kiepskiego klasyka, rozdupcył mi się telefon – źle zniósł ablucje w muszli klozetowej. Dla osobnika, który za dźwiękiem tego sprzętu wprawdzie nie przepada, lecz używać go musi dość często, to spory kłopot. Ale dałem radę. Później los zadbał, bym aparatów więcej nie zatapiał i miłościwie odciął mi w chałupie wodę. Na wszelki wypadek, żebym się tym faktem za bardzo nie elektryzował, ograniczając też dostęp do prądu. Dopust Boży! – zakrzyknie ktoś. Tragedia! – dorzuci inny. Niby racja, tylko czy aby na pewno…? Nagłe pozbawienie człowieka oczywistych cywilizacyjnych oczywistości pozwala mu dostrzec rzeczy wcześniej ukryte: poczuć, co awaria kanalizacji ma do smrodu; odkryć, że dzień kończy się po zmroku; po latach skazania na werbalny areszt w sieci wreszcie opuścić swą komórkę. Owszem, brak współczesnych zabawek boli. Z początku nawet bardzo. Aż w końcu następuje przełom: to tak naprawdę można?! Ano można, jam jest żywym dowodem. Ledwo żywym… Bo z kosmiczną energią naprawdę trzeba uważać. Kiedy postanowi mocno horoskopnąć nas w zadek, nawet za dnia możemy ujrzeć gwiazdy.