Czytając tak pokrętne dane, trudno się nie skrzywić. Jeśli dać wiarę prowadzonym przez medyków pomiarom, grubo ponad połowa uczniów powiatowych podstawówek ma plecy równie proste niczym gość imieniem Quasimodo. Pora więc chyba, wzorem tego literackiego przystojniaka, dzwonić na alarm. Tymczasem, jak uchem sięgnąć, cisza. Gdyby u 63 proc. małolatów wykryto wady serca, próchnicę albo kamienie nerkowe, posłańca aż tak złych wieści żywcem spalono by w PECu. A następnie podobny los spotkałby winnych tej chorej sytuacji. Problem zwichrowanych pleców niemal wszyscy – na czele z wątłymi właścicielami – mają jednak tam, gdzie kończą one swą szlachetną nazwę. Wychodząc być może ze skądinąd słusznego założenia, że w życiu warto mieć plecy. Jakiekolwiek.
I tak oto nam, starym, rośnie pod nosem armia ułomnych smarkaczy, dla których nic (może poza obsługą smarkfona) nie będzie proste. Siłą rzeczy muszą przecież mieć skrzywione poglądy na wiele spraw, życie zaś przyjdzie im oglądać tylko w krzywym zwierciadle. Owszem, łatwiejsze w ich wykonaniu powinno być picie na krzywy ryj, ale akurat na to reszta towarzystwa z reguły krzywo patrzy. Do tego jeszcze, jak na złość, panujący w kraju polityczny klimat sprzyja co najwyżej wzmocnieniu kręgosłupa moralnego. On to bowiem, twierdzą rządzący, ma utrzymywać naród w pionie. O ile na klęczkach to w ogóle możliwe…
Amerykańscy naukowcy, bo któżby inny, wieszczą, że pokolenie obecnych nastolatków jest pierwszym od pradziejów, którego energia życiowa wyczerpie się we wcześniejszym wieku niż u ich starych. A doładować się jej przecież nie da. Pozostaje nadzieja, że tak wcale być nie musi i całą sprawę, również w jej powiatowym aspekcie, można jeszcze wyprostować. Inaczej tysiące dzieciaków będziemy mieli w plecy.