Nic tak nie porusza ludzkiej wyobraźni jak przekraczanie wszelkich granic. Zwłaszcza przyzwoitości. Skoro więc rozeszła się w sieci wieść o planach przesunięcia granicy Legionowa kosztem części jabłonowskich ziem, wrzawa podniosła się taka, jakby gardłujących intermędrców próbowano sprzedać w jasyr. Im mniej ktoś ma o sprawie pojęcia – przy czym deficyt sprawdzonych informacji jest tu właściwie normą – tym głośniej wyraża swą opinię. Nic nowego. Tak samo jak „mocarstwowe” zapędy stolicy powiatu. Jego dzierżący mandaty architekci przerabiają ten drażliwy temat od lat. Bo tak się jakoś składa, że odkąd nastała w kraju samorządność, gminie Jabłonna nie trafił się dobry, wielbiony przez poddanych władca. Ba, nawet z tolerowanymi był problem. A ponieważ sąsiedni gród miał więcej szczęścia, ten i ów mieszkaniec „Jabłonnej” oraz okolic zerkał tęsknie w stronę miasta L. I na bank zerka nadal.
Nikt nie lubi tracić ziemi. Również tej przecież nie własnej, bo tylko powierzonej mu w wyborach przez ludzi. Może o tym zaświadczyć szef gminy Nieporęt, któremu przed laty michałowianie i reginowianie wartko czmychnęli do gminy Wieliszew. Gdyby nie fakt, że już wcześniej czas przyprószył mu skronie siwizną, tamta secesja zapewne dopełniłaby dzieła. Czy z leśnym i wcale nie obleśnym kawałkiem Jabłonny będzie podobnie? Wójt i jego lud raczą wiedzieć. Może jeśli zainteresowani transakcją usiądą przy szarlotce i szklaneczce jabola, dojdą kiedyś do ugody. Póki co więcej w tym wszystkim domysłów niż oczywistych oczywistości. I pozostanie tak jeszcze długo.
Tradycję w parcelacji i stopniowym pozbywaniu się rodzimych włości jabłonowscy włodarze mają w każdym razie historycznie ugruntowaną. A tradycja jest od tego, by ją szanować! Więc może to jednak prawda, co mówi pewne znane przysłowie – że niedaleko pada jabłko od Jabłonny?