Niepodległość dobra rzecz. Tak przynajmniej wynika z głosów i obrazów, jakie via telewizor wciskali nam ostatnio politycy. Znajdując się w jej posiadaniu, naród – te miliony indywidualistów – może robić co chce i żaden zagraniczniak mu nie podskoczy. Nic tylko wyleźć na ulicę i drzeć ryja, by wyrazić swą z tego faktu radochę. Co też rodacy w sobotę stadnie uczynili. Nie zastanawiając się raczej nad tym, jak bardzo fetowana przez nich niemal wiekowa jubilatka jest złudna i kapryśna.
Kilka dekad przed tym, zanim podnieśliśmy się z zaborczych klęczek, kanclerz Otto von Bismarck miał podobno rzec: „Dajcie Polakom rządzić, a sami się wykończą”. Prorok czy co?! Niedługo później elity II RP rzuciły się sobie do gardeł, potwierdzając przenikliwość umysłu szwabskiego dygnitarza. Z tym, że wykończyli nas wkrótce dwaj sprzymierzeni panowie, o których najlepsze, co można powiedzieć, to fakt noszenia przez nich wąsów. Po wojnie, gdy sprytniejszy z nich, pan Józef, został naszym sojuz-nikiem, nie było lepiej. Wolność i swobodę widywaliśmy tak często jak Kubańczycy śnieg. Ale minął pewien czas i oto kolejny raz wybili my się na niepodległość! Co znamienne, znów przy pomocy wąsacza… Mniejsza o to, staliśmy się – jako wspólnota oraz każdy z osobna – niezależni. Parlamęty wykorzystały to w swoim stylu: wymachując tępą szabelką. Naród niepodległością zachłysnął się inaczej: docenił nie tyle wolną rękę, co wolny rynek. I wzorem innych nacji szybko wpadł w zastawione tam sidła. Dziś, każdego dnia naszego powszedniego, polską niezawisłość celebrujemy wisząc u drzwi banków – w większości zagranicznych, które ozdobiły nam szyje kredytowymi pętlami. Czyli co, znowu daliśmy ciała? Chyba tak. Oby jednak rację miał inny dawny władca, konus z Korsyki, mówiąc: „Zostawcie to Polakom. Dla nich nie ma nic niemożliwego”.