Z rzadka w polskim parlamencie gości taka zgoda. Ba, prawie nigdy! Cóż więc zachęciło naszych wiecujących dietożerców do wspólnego zrobienia „hände hoch”? Ano ustawowo ustawiony przed małolatami zakaz wjazdu do solariów. Teraz, gnój jeden (a i gnojówa, rzecz jasna), bez dowodu tam nie wlezie! Przy czym, co jest istotnym novum, nie chodzi o dowód zapłaty za oczerniającą klienta usługę, lecz o ten dawany za wysługę lat – osobisty. Ponieważ zapalił się do tej idei również pan RPezydent, ustawkę na opaleniznę migiem uczynił prawem. Co na bank, i to raczej prędzej niż później, zgasi większość firm oferujących sztuczne słońce. A igranie z napaloną na cień władzą będzie ryzykowne, skoro za napromieniowanie małolata może ona wlepić nawet 50 tysi. Nie jest to zatem gra warta ani świeczki, ani świecenia. No, chyba że ktoś bardzo lubi pracować na czarno…
W pogardzie mając śpiewające twierdzenie pana Ryśka, jakoby dziewczyny lubiły brąz, władza zamierza więc promować bladość. Trudno, kto jej – zwłaszcza po wyborach – zabroni? Znając jednak ambicję krajowych „elyt”, to dopiero początek, nie chwalmy przeto dna przed zachodem słońca. Bo kto zagwarantuje, że po odgwizdaniu solariom spalonego nie zrobią kolejnego kroku i z motyką nie rzucą się na słońce? Wprawdzie emituje ono 10 razy mniej ultrafioletowych promyków niż te przeklęte wędzaria, ale też ma swoje za chmurami. Już my mu, Polacy, zaświecimy przykładem! A czemu by, dajmy na to, nie zakazać dzieciakom wychodzenia latem z chałup? Nie dość, że się pocą, to jeszcze, nie daj Bóg, robią na mahoń, heban albo inne egzotyczne czernidło! Czas już też chyba zamknąć plaże – trudno wszak o większe siedliska słonecznego zła. A z czasem to w ogóle całą tę gorejącą gwiazdę pstryk i wyłączymy! W Najjaśniejszej, pod tak światłym przywództwem, damy sobie bez niej radę. To jasne jak słońce.