Listopadowa sesja rady miasta nie była pierwszą, którą zdominowały kwestie medyczne. I raczej nie ostatnią. Ale bodaj nigdy nie wbijano sobie przy tej okazji tylu… igieł. Pretekstem była uchwała w sprawie przyjęcia stanowiska dotyczącego wsparcia budowy placówki szpitalnej w Legionowie. Stanowiska, dzięki któremu do własnej izby przyjęć miastu i powiatowi zrobiło się jakby bliżej.
W dołączonym do projektu uchwały uzasadnieniu autorzy przypomnieli o wcześniejszych zabiegach mających podleczyć lokalną opiekę zdrowotną, m.in. analizach potwierdzających zasadność istnienia na tym terenie szpitala. – Pisma i apele w tej sprawie były wystosowane zarówno do ministra zdrowia, NFZ, jak i parlamentarzystów wszystkich opcji politycznych. Niestety, za każdym razem informowano, że brakuje środków na sfinansowanie dodatkowej liczby łóżek szpitalnych w tej części województwa mazowieckiego. My, radni zrzeszeni w klubie Porozumienie Prezydenckie, uważamy, że podstawowa potrzeba mieszkańców Legionowa w zakresie bezpieczeństwa ich zdrowia i życia powinna być zrealizowana, a środki na projekt i budowę szpitala powinny się znaleźć również w budżecie miasta – czytała Anna Łaniewska. I tutaj wszyscy byli zgodni. Do momentu, gdy głos zabrał jedyny miejski radny PiS. – Cieszę się, że koleżanki i koledzy z Porozumienia Prezydenckiego jednak, nie chcąc podpisywać petycji, o którą prosiłem, żeby podpisać, do prezydenta miasta, która miała ten sam wydźwięk… No, niestety, nie macie własnych, autorskich pomysłów, ale cieszę się, że kopiujecie te bardzo dobre – z przekąsem chwalił Andrzej Kalinowski.
Sugestia, jakoby petycja radnego była przełomem w kuracji powiatowej służby zdrowia, u większości słuchaczy wywołała ból. Pierwszy zareagował sam przewodniczący. – Wie pan co? Dla mnie każdy z nas jest uczniem i przez całe życie się uczymy. I dla mnie uczeń, który chodzi do szkoły i nic nie czyta, niczego nie pojmuje i nie może zrozumieć tego, co w książkach jest napisane, jest… nie powiem brzydko, żeby kogoś nie urazić. A pan, moim zdaniem, chyba nic nie czytał, co się działo do tej pory odnośnie szpitala. Bo jakby pan przeczytał choćby jedną małą rzecz, która na tych sesjach – tej rady, poprzedniej i którejś z kolei – była poruszana, i na radzie powiatu, to by pan takich rzeczy nie mówił. Pan dla mnie po prostu nie odrobił lekcji i się nie przygotował, a dostał pan jakiś prikaz gdzieś tam, że ma pan coś klepać i pan klepie – gromił Janusz Klejment. W opinii szefa rady jej „etatowy” opozycjonista świadomie „zapomniał” o wielu faktach. – Dla mnie jest to przykre, bo uważam, że każdy radny powinien mieć w głowie poukładane i mówić to, co jest prawdą. A pan kłamie i pan obraża też mnie, bo mówi takie rzeczy, które dla mnie są obraźliwe, bo my pracowaliśmy nad budową tego szpitala wielokrotnie. Było wiele spotkań, jeździł prezydent do Warszawy, jeździł po ministerstwach, przyjeżdżali też tutaj. I pan mi mówi, że nikt tego tematu nie ruszał? Pan to wymyślił? – retorycznie pytał przewodniczący.
W reakcji na słowa Janusza Klejmenta radny Kalinowski nie poszedł na wymianę ciosów. Przedmówcy oraz jego stronnikom zaordynował tylko werbalny środek przeciwbólowy. – Ja się cieszę z tego. Dlaczego pan mówi, że ja kłamię. Ja nie twierdziłem, że wy nie robiliście nic do tej pory. Powiedziałem, że cieszę się, że pomysły opozycji są też jednak brane pod uwagę.
Po tej deklaracji objawy irytacji członkom Porozumienia Prezydenckiego nie minęły.
Walcząc z amnezją radnego PiS, wiceprzewodniczący Pachulski operował faktami i datami. W długim wystąpieniu nawiązał też do firmowanej przez Andrzeja Kalinowskiego petycji. Nie dostrzegając płynącego z niej pożytku, uznał ją tylko za polityczne placebo. –Pan przedstawia petycję, w której pan pisze, że żąda od władz Legionowa – a pan przecież jakąś częścią tej władzy też jest – czyli trochę od samego siebie, żebyśmy przeznaczyli jakieś środki – nie wiadomo jakie, na jakiś szpital – nie wiadomo jaki, nie wiadomo gdzie i w jakiej lokalizacji, no i nie wiadomo, czy zostaniemy uwzględnieni przez NFZ w sieci szpitali. Na koniec Mirosław Pachulski postanowił wyleczyć kolegę radnego z chorych złudzeń. W tym celu zaapelował do jego zdrowego rozsądku. – Jeżeli ktoś uważa, że jakaś petycja, napisana w kilku zdaniach na kartce, podpisana przez iluś mieszkańców – nie wiadomo, ilu z nich jest z Legionowa – może spowodować, że powstanie szpital… Tak to można załatwić chodnik (…). A tutaj najważniejszą rzeczą jest kontrakt i chęć obecnych władz – poprzednim się nie udało – żeby ten szpital zbudować.
Gdy chwilę później zarządzono głosowanie, w górę poszły wszystkie mandaty. Decyzja radnych nic oczywiście nie załatwia. W oparciu o nią łatwiej jednak będzie postawić diagnozę, a później… postawić szpital. Zwłaszcza że gotowe do zrzutki na jego budowę gminy oraz powiat zyskały ostatnio możnego sprzymierzeńca. – Udało się wstępnie porozumieć z Ministerstwem Obrony Narodowej, że miałby być to szpital będący filią Wojskowego Instytutu Medycyny Lądowej, jako że dzisiaj, po tych różnych zmianach, mamy niestety sieć szpitali i wbić się w nią z nową placówką jest prawie niemożliwe. W związku z tym wykorzystujemy szpital, który już jest w sieci, aby on stworzył tutaj filię – mówi prezydent Legionowa Roman Smogorzewski.
Teraz wszystko w rękach rządowych i mundurowych decydentów. Jeśli samorządowcom uda się z nimi porozumieć, szpitalne dolegliwości powiatu mogą dosyć szybko ustąpić. Ale nic za darmo. Dla Legionowa taka kuracja oznacza duże wydatki. Miejski udział w całej inwestycji prezydent ocenia na co najmniej 30 mln zł.
Artykuł W. Siwczyńskiego przeczytałam z ogromnym zainteresowaniem. Uważam, że utworzenie filii WIML-u wyjdzie na dobre obydwu stronom tym bardziej, że wojskowa służba zdrowia znana jest z wysokiej jakości usług i dobrze wyszkolonej kadry.