Gdyby pierwszego gorszego człeka wrogo nastawionego do najwyżej postawionego w legionowskim u-rządzie zapytać o prezydenta grzech główny, obudzony w środku nocy wymamrotałby: „szzzzpital”. To znaczy jego brak, za co w opinii podobnych lekarzy od wrzodów służby zdrowia dawno powinien stanąć przed plutonem egzekucyjnym – najlepiej złożonym z „piguł” uzbrojonych w gruszki do lewatywy. Ciągnie się za nim ta świątynia bólu niczym smog, który zatruł mu nawet nazwisko. Nic to, że w pojedynkę na powstanie owej placówki tudzież likwidację miejskiej mgiełki wpływ ma z grubsza taki jak terytorialsi mi(ni)stera Antoniego w starciu z bronią jądrową. Choćby wszyscy mieli jaja. Tak czy siak, lokalni fani politopcji, z której mężny hetMON się wywodzi, winni Panu z Ratusza wdzięczność – wszak gdyby nie ów szpital, trudniej byłoby mu zdrowo przyłożyć w wizerunek. Tymczasem biadoląc o chorej sytuacji pacjentów, jeszcze długo da się wieszać na nim (se)psy.
Ledwie kilka lat temu prezydenccy krytykanci mieli łatwiej. Gdy jednak gród prawie w całości skrojono pod oczekiwania tubylców, lista dyżurnych zaniechań zrobiła się krótsza od kolejek petentów na dyżurach miejskich radnych. A wieść niesie, że nie walą tam tłumy… Do niedawna klawo topiło się wodza grodu w wytęsknionym basenie, skoro jednak ów obiekt właśnie napełniany jest treścią, i ten „grzech” ujdzie mu chyba na sucho. Patrząc na zalatanych sąsiadów z Nowego Dworu, można by ewentualnie domagać się budowy w Legionowie lotniska. Co na wypadek, gdyby za panowania Romanowych wyleczono wreszcie powiat z tęsknoty za szpitalem, życzliwie podpowiadam. Lepiej jednak zostać na ziemi i kiedy pacjenci zagrzeją już pierwsze łóżka, urządzić tatusiom sukcesu sute przyjątko w izbie przyjęć. Istnieje tylko obawa, że przy ich rosnącej mnogości, wszyscy się tam nie zmieszczą.