Dla rozkochanych w świętowaniu dni świętych rodaków kalendarz ma w tym roku dobre wieści. Skoro narodowe rozdawnictwo prezentów zaplanował na niedzielę, oznacza to, że poniedziałek i wtorek – dni dla ludu pracującego miast i wsi zaczynające się od nękania go przez budzik – można poświęcić na robienie przy stole masy. Masę mając z tego radochy, zwłaszcza gdy stoi na nim też popitka. Czyż może być lepiej?! Ano… może. Już tłumaczę jakim cudem. W tym celu zmuszony wszak jestem posłużyć się tzw. faktem autentycznym, zasłyszanym od pewnej nowodworskiej parafianki. Jeden z tamtejszych kapłanów oznajmił ponoć w trakcie mszalnego exposé, że najbliższą kolację wigilijną tudzież związane z nią rytuały zezwala skonsumować już w sobotę. Ot, taka gwiazdkowa nowalijka. Tuż po tych słowach w świątyni zrobiło się ponoć cicho jak manną zasiał. Po prostu wierni nie wierzyli w to, co słyszą. Ale ponieważ trwało to ledwie kilka milisekund, śmiało da się powiedzieć, że gratka w postaci wydłużonego opłatka spodobała się ludziom od pierwszego słyszenia.
Skoro tak, należałoby tę z gruntu słuszną koncepcję twórczo rozwinąć. Wprawdzie Pan jasno wskazał, który dzień należy przeznaczyć na odpoczynek, uczynił to jednak dawno, kiedy jeszcze swej ziemi nie mieli na Ziemi Polacy. Od tego czasu sporo się zmieniło, a nasz miłujący labę naród zdążył dowieść, że pod wieloma względami należy do wybranych. Choćby w temacie predyspozycji do wypoczynku. Idąc za ciosem, pardon, za głosem wspomnianego księdza wypadałoby więc przyspieszyć także sylwestrową bibę i pożegnanie roku zacząć, a co tam, w piątek! Męska część populacji bankowo będzie upojona perspektywą wznoszenia toastów aż do poniedziałku, bez względu na to, jak zniosą to osamotnione na parkiecie partnerki. Żal za grzechy przyjdzie później, gdy przyjdzie im wysłuchać ich kazania.