Nic tak nie zachęca człowieka do życiowych zmian jak zmiana roku. Przed oraz po sylwestrowej bibie mamy w zwyczaju planować sobie, czego to nie zrobimy w ciągu kolejnych dwunastu miesięcy. Najczęściej z własnym życiem i ciałem. Aż strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy w tych swoich postanowieniach byli konsekwentni…
Szczególnie dotkliwie odczułaby to choćby krajowa gospodarka. Masowe trwanie narodu w zapoczątkowanej pierwszego stycznia rozłące z używkami stanowiłoby cios dla producentów tytoniowych specjałów i wszelkich płynów, po których spożyciu szary padół łez wydaje się nieco bardziej znośny. Raczej prędzej niż później padłyby również cukiernie, tak wielu z nas wodzące na słodkie pokuszenie. Minister finansów byłby zdruzgotany. Na szczęście można oczywiście zauważyć też owej sytuacji plusy, gdyż obok rzeczy, z których decydujemy się rezygnować, są takie mające wyposażyć nas w nowe cechy czy umiejętności. Silniejsza silna wola zaowocowałaby mrowiem ludzi regularnie uprawiających wszelkie sporty, uczących się obcych języków, czytających książki i robiących sobie dobrze na tysiąc innych sposobów. Istny raj na Ziemi! Niestety, zamiast tego na ziemię trzeba zejść i wzorem większości ludzi porzucić noworoczne rojenia o osobistej dobrej zmianie. Będą nam o niej przypominać jeno dzierżący władzę politycy, z telewizyjnych ekranów zapewniający naród o tym, że lepiej mu być nie może. Właściwie to nawet warto im w tę bajeczkę dla grzecznych obywateli uwierzyć – wszak zrobi nam się od niej lepiej, do tego bez konieczności żmudnego realizowania własnych postanowień. Szybko i komfortowo. A jeśli będzie nas jednak uwierała myśl o odstawieniu na bok planów, zawsze można jakieś tam powziąć. Ich realizację odkładając rzecz jasna na kolejny roczek.