O tym, że koledzy z „Mazowieckiego To i Owo” często mijają się z prawdą, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Czasem wydaje się, że wręcz żyją we własnej, odrębnej rzeczywistości. Ale „news”, jaki zamieścili na swojej stronie internetowej 3 stycznia, przekracza wszystkie granice. Opisali śmierć człowieka, który jak najbardziej żyje i ma się dobrze. W pogoni za tanią sensacją nie tylko pogwałcili zasady ortografii, ale także wszelkie zasady etyczne, które powinny obowiązywać kogoś, kto nazywa się dziennikarzem.
Trzeciego stycznia To i Owo napisało, że w samochodzie znajdującym się na skrzyżowaniu ulic Batorego i Słowackiego znaleziono ciało mężczyzny. Na zdjęciu był widoczny samochód, bardzo charakterystyczny i bodajże jedyny na terenie miasta Legionowo hummer. Informację zobaczyła rodzina „zmarłego” – żona, dziecko, ale też przyjaciele. Próbowali się dodzwonić, ale telefon milczał. Nie sposób wyobrazić sobie, co czuli i przez co przechodzili. Dopiero po kilku godzinach główny zainteresowany, znany i lubiany w Legionowie Maciej Adamski, pod postem napisał „Dla sprostowania. To byłem ja i żyję”. Pojawia się pytanie o to, co jeszcze zdolna jest zrobić redakcja „Mazowieckiego To i Owo” dla odbicia się od dna? I czy dla pracujących tam „dziennikarzy” istnieją jakiekolwiek granice przyzwoitości?
– Od dawna cierpię na chorobę, która sprawia, że są dni, kiedy bardzo źle się czuję. Bywa, że jak nie wezmę leków, tracę przytomność i jestem karetką przewożony do szpitala. Po kilku godzinach i podanych lekach dochodzę do siebie i mogę normalnie funkcjonować – mówi pan Maciej. Tym razem było podobnie. Czując się słabo, mężczyzna wyszedł z pracy, wsiadł do auta i zadzwonił do żony, że wraca do domu, bo źle się czuje, a nie wziął leków. W samochodzie, z włączonym silnikiem, stracił przytomność. Ktoś z przechodniów wezwał karetkę. Pojawiła się policja. Skądś wzięła się hiena z To i Owo, która zaczęła nagrywać interwencję. Na pytania, co robi, odpowiedziała, że ma prawo dokumentować interwencję policji.
– W tym momencie byłem już nieprzytomny. Ktoś ze znajomych zobaczył moje auto i służby wokół niego, na chwilę odzyskałem świadomość w karetce, ale niewiele pamiętam. Tak naprawdę dopiero po kilku godzinach w szpitalu byłem w stanie działać. Pierwsze co zrobiłem, to zadzwoniłem do żony. Rozmawiała ze mną tak, jakbym dzwonił zza grobu. Ona przeczytała informację o ciele znalezionym w samochodzie, wiedziała, że tamtędy właśnie jechałem do domu, widziała zdjęcie auta. Była pewna, że umarłem. Wpadła w rozpacz. Podobnie jak reszta mojej rodziny. Całe szczęście, że nic im się nie stało. A mogło być różnie. Ten stres, nie chcę nawet myśleć, co przeżywali – mówi wzburzony pan Maciej. Dodaje, że do tej pory żona nie odzyskała spokoju. Sytuacja wyprowadziła ją z równowagi, sprawiła, że nie czuje się bezpieczna. Wie o nieuleczalnej chorobie i ciągle zastanawia się, co się może stać. Co zrobi, jeśli faktycznie go zabraknie. W odzyskaniu spokoju na pewno nie pomagają też wieńce, które znajomi składają pod jego domem. Nie do wszystkich dotarła jeszcze informacja o tym, że news o jego śmierci był przedwczesny.
– Nie odpuszczę. To i Owo nieraz pisało kłamstwa, ale tym razem dotykają one mnie i mojej rodziny. Nie odpuszczę. Zaangażowałem prawników, pozwę ich. Mam nadzieję, że odszkodowanie na cele charytatywne nauczy ich liczyć się z innymi ludźmi i brać odpowiedzialność za swoje słowa – mówi Maciej Adamski. – Ilu jeszcze ludzi musi cierpieć, żeby To i Owo nauczyło się, co znaczy prawdziwa praca dziennikarza?
– pyta retorycznie.
O dalszym przebiegu sprawy będziemy informować na łamach gazety.
IgZ
Szanowny Panie Daro, Pana komentarze dowodzą, że jest Pan bezpośrednio związany z To i owo. Czerpie Pan radość z hejtowana każdego? Jakim złym trzeba być człowiekiem, by się karmić nienawiścią do drugiego człowieka?
Przepraszam ale czy Pan który stracił przytomność posiada prawo jazdy?
O czym ty piszesz człowieku? Obyś nigdy nie musiał sprawdzać, jak zareagowaliby w takim przypadku członkowie twojej rodziny….
Oj coś czuję, że to kolejny artykuł „Miejscowej” z cyklu emerytowany prokurator, który twierdzi że to res iudicata. Nie wierzę, że małżonka nie zadzwoniła w międzyczasie do odpowiednich służb, i nie poinformowano jej że ten Pan jednak żyje tylko że jest w szpitalu. Akurat nieprawdopodobne jest to, że małżonka po przeczytaniu informacji w prasie nigdzie nie zadzwonił tylko postanowiła usiąść i płakać.