Starsi obywatele, czyli już ci w moim wieku, pamiętają ścisły związek mrocznych czasów schyłku PRL-u z wygraną przez naród bitwą o dodatni przyrost naturalny. Zamknięty w ciasnych, słabo ogrzewanych klitkach proletariat, chcąc nie chcąc, na potencję się do siebie zbliżał. Aby zanadto nie zmarznąć – dniami oraz nocami. I na porodówkach były tego efekty! Być może się mylę, lecz podobne zjawisko – choć nieco inne są jego przyczyny – zachodzi z zachodzeniem w Legionowie.
To nie żart. Kilkoro mocno zażenowanych znajomych doniosło mi o akcjach cyklicznie występujących w ich bliskim, blokowym otoczeniu. Pisaliśmy o tym zresztą w ubiegłym roku na łamach naszej „miejscówki”. Wprawdzie chodzi o zajęcie, jakiemu sapiący homo oddaje się od zarania dziejów, tu jednak ze znacznie podkręconą gałką głośności. Mówiąc wprost, ludzie skarżą mi się, że ich sąsiedzi kopulują z częstotliwością i natężeniem dźwięku sugerującymi albo iście króliczy poziom chuci, albo wspólną pracę nad ekranizacją Kamasutry. Skarżą się więc i pytają, co w takich momentach czynić? Cóż, na pewno kochankom nie przerywać – to stosunkowo niezdrowe. Po wszystkim pozostaje zaś perswazja lub seksualna wojna na przetrwanie. I w jednym, i w drugim przypadku do szczęśliwego finału można jednak nie dojść.
Wracając do poruszonej na wstępie kwestii, wypada ufać, że wytężone, wyjęczane wysiłki legionowian przełożą się na liczbę poczęć. Jeśli nie, co począć – jak głosi przysłowie o krowie, są też tacy, co tylko dużo ryczą… A trudno tak na słuch zgadnąć, czy ruchliwa aktywność ma związek z prokreacją, czy jest głównie dla jaj. Lokalny klimat zdaje się w każdym razie jej sprzyjać. Za komuny zbliżały rodaków do siebie mróz i nuda, teraz jak nic musi to być smog! Prawdziwy czy domniemany, grunt że daje pretekst do intymnej izolacji. I ludzie wchodzą w nią jak w dym!