Palenie nikomu jeszcze nie wyszło na zdrowie. A tym bardziej palenie trawki w publicznej toalecie. Zamiast przyjemnego haju, trzeba liczyć się z tym, że postawione na równe nogi służby mogą amatora odlotu szybko sprowadzić na ziemię. I razem ze skrętem go zgasić. Albo i nie…
Do takiego właśnie zdarzenia (nader, jak za chwilę zdradzimy, tajemniczego) miało dojść w niedzielę (18 marca) około godziny 20.50. Wtedy to monitoring pożarowy zamontowany w legionowskim Centrum Komunikacyjnym przesłał sygnał, że w dworcowej toalecie wybuchł pożar. Nic dziwnego, że strażacy pognali tam jak po ogień i na miejsce piorunem przybyły dwa zastępy ratowników. Jak nieoficjalnie wiadomo, z ich relacji wynika, że dym faktycznie tam zastali. Było go nawet całkiem sporo. Gorzej z ogniem. Z informacji, do których dotarliśmy, wynika bowiem, że jego źródło znajdowało się… na końcu przypalonego skręta. Oczywiście zaprawieni w bojach strażacy szybko zwęszyli, że to, co pechowy palacz trzymał w ręku, nie było owiniętym w bibułkę tytoniem, lecz marihuaną. Tak czy inaczej, gasić skręta prądem wody w natarciu nie zamierzali.
I tu zaczynają się meldunkowe dziwy! Strażacy, bez wchodzenia w szczegóły, zakwalifikowali akcję jako alarm fałszywy, z kolei policjanci z KPP i strażnicy miejscy – przynajmniej oficjalnie – nic o niej nie wiedzą. A skoro tak, wychodzi na to, że jeśli rzeczywiście ktoś w kibelku kurzył trawkę i złapano go na dymiącym uczynku, nikt zgodnie z prawem nie dał mu za to popalić. Jest też inna możliwość: że to nie tylko on był w tej całej sprawie na haju…