Przez ostatni weekend sala widowiskowa ratusza przeszła swoisty test frekwencyjnej wytrzymałości. Wymogła go na niej pierwsza edycja festiwalu „Kiedy mnie już nie będzie”, poświęconego twórczości Agnieszki Osieckiej, Wojciecha Młynarskiego i Jeremiego Przybory. Chociaż od dawna nie są to nazwiska z pierwszych miejsc list przebojów, bilety na imprezę rozeszły się jak ciepłe… zwroteczki.
Każdy z koncertów oglądało około 300 osób, czyli o jakieś 40 więcej niż liczba dostępnych miejsc siedzących. A w Legionowie taka sytuacja zdarza się dość rzadko. – Mam nadzieję, że to będzie inauguracja i że z każdym rokiem będziemy mieli mnóstwo wspaniałych doznań. Wczoraj wystąpiła Hania Banaszak – znakomity koncert, bardzo muzyczny, jak to u pani Banaszak. A dzisiaj bardziej poetycki, bardziej spokojny, inny w nastroju – zapowiedział niedzielny występ Zenon Durka, dyr. Miejskiego Ośrodka Kultury w Legionowie.
Drugiego dnia festiwalu tekstami trojga jego bohaterów poczęstowała publiczność Magda Umer. Do Legionowa przyjechała tylko w towarzystwie pianisty Wojciecha Borkowskiego, z którym koncertuje już od trzech dekad. – Ja śpiewam i piosenki Agnieszki, i piosenki Jeremiego Przybory, i piosenki Wojtka, więc właściwie tylko dodam dzisiejszego wieczoru kilka piosenek, które wykonywałam, kiedy byłam młodą dziewczyną i śpiewałam w klubie studenckim „Stodoła”. To jest mój repertuar od lat. Nie tylko mój w sensie wykonawstwa, ale który wielbię i którym staram się przez pół wieku zarażać młodsze pokolenia – mówi artystka.
Szczęśliwie dla polskiej kultury na ten poetycki wirus nie wynaleziono dotąd lekarstwa. Co oznacza, że wciąż są ludzie, którzy noszą go głęboko w sobie. I tak już chyba pozostanie, bo to muzyczne perły, którym upływ czasu jest niestraszny. Zdaniem Magdy Umer sekret tkwi w ich pięknie, nieprzemijającej mądrości i urodzie. – Ja zawsze odpowiadam na to pytanie, bo niejeden mi je zadaje, że te piosenki – w przeciwieństwie do mnie – się nie starzeją, że one są wiecznie młode. Jak choćby tytułowy utwór imprezy, autorstwa Agnieszki Osieckiej i Seweryna Krajewskiego. Wokalistka przypomniała go sobie po ponad 30 latach i wykonała specjalnie dla legionowskiej publiczności. W swoim charakterystycznym, uwielbianym przez fanów stylu – intymnie i czarująco.
Dla bohaterki wieczoru niedzielny koncert był kolejną okazją do przekazania poetyckiego dorobku trojga jej zmarłych przyjaciół. Pomiędzy kolejnymi utworami sporo opowiadała o okolicznościach ich powstania. I jeśli coś w tym miłym wieczorze mogłaby zmienić, to tylko wielkość… sali widowiskowej ratusza. – Dla mnie jest ona trzy razy za duża. Ja jestem kameralną osobą, na przykład w Warszawie lubię śpiewać w Kalinowym Sercu, gdzie jest 90 osób. Lubię czuć publiczność, ale nie lubię jej widzieć – przyznaje Magda Umer. Bywa i tak. Najważniejsze, że ludzie wciąż chcą pięknych piosenek słuchać. Szczególnie, jak podczas legionowskiego festiwalu, w tak znakomitym wykonaniu.