Jakiś mądry ktoś rzekł kiedyś, że ze wszystkich rzeczy nieważnych najważniejsza jest piłka nożna. Ładne, prawda? A jakie co 4 lata prawdziwe! Na czym polega jej magia, nie wiem. Pamiętam za to, że 36 lat temu, przy okazji hiszpańskiego mundialu, futbolowy bożek rzucił urok także na mnie. Fakt, niczym Adam przed zeżarciem jabłka, zanadto się nie opierałem. W gałę haratał każdy normalny małolat, a ja wtedy jeszcze normalny byłem. U mnie piłkarski wirus rozwinął akcję tak bardzo, że cierpiałem na czytanie boiskowej prasy, łaziłem na mecze i wypatrywałem ich w telewizji. Paradoksalnie, miało to ongiś w sobie o wiele więcej życia niż dzisiejsze, niemal zaglądające piłkarzom w gatki transmisje. TVP à la PRL zwyczajowo zabawiało lud kibicujący miast i wsi obrazkami kręconymi jedną tylko kamerą. Realizmu takiemu przekazowi dodawała – jak na trybunach – konieczność bacznej obserwacji gry. Replayami zwane powtórki akcji uchodziły za luksus, gdyż zapewniający je syntetyzer często zawodził. A że był jedyny w kraju…
Jeśli spojrzeć na całą tą kopaną z dalszych rzędów trybun, czyniony przez nią rejwach wydaje się mocno na wyrost. Toć to jeno śmiesznie ubrani duzi faceci, robiący wszystko, by wepchnąć kawałek skóry w prostokątny otwór. Czysty idiotyzm. Chyba że polecimy Freudem i dostrzeżemy w tym irracjonalnym działaniu seksualny, zalatujący perwersją kontekst. Gości uprawiających (i znowu erotyczne skojarzenia…) tę dyscyplinę rozumiem, bo za epatowanie mas gol-izną kasę dostają nieprzyzwoicie dużą. Ale co z ich lobów czy jobów ma zwykły fan? Radość i dumę? Tiaaa, zwłaszcza gdy oglądał zwałki sprzed Nawałki.
Jeśli chodzi o mnie, wraz z zyskiwaniem lat i traceniem włosów futbolowy amok mi minął. A że tworząc niniejsze dzieło, zerkam na ekran? To co mam robić? Przecież mecz leci!