Co bardziej pyskaci włodarze gmin i powiatów od dawna krzyczeli, że jaśnie nam panujący robi wszystko, by prawość i sprawiedliwość rządziła też na ich włościach. Mało kto z ludu tego biadolenia jednak słuchał, bo swoim zwyczajem capo di tutti kaczci zabrał się do rzeczy subtelnie, krępując samorządowcom ruchy w białych rękawiczkach. Do czasu. Kiedy pani Beatka premierowo przegięła z wysokością nagród dla tańczących z tekami asów, pan Jarek z subtelnością raczył był zerwać. Pół biedy, gdyby skończyło się tylko na odniesieniu przez ministrów w zębach kasy do państwowego budżetu. Ale tym razem wódz narodu postanowił się przed nim poPiSać, przeto dodatkowo zarządził kastrację wynagrodzeń wójtów, burmistrzów i prezydentów. W ten oto sposób za jednym zamachem lokalni liderzy stracili mamonę, a wybierający ich mieszkańcy ewentualne złudzenia co do tego, że władza nie zamierza przerobić samorządowców na sterowane z Nowogrodzkiej kukiełki.
Na jaki efekt liczył Prezes, wiadomo. Biegłym strategiem będąc, trafnie wyczuł, że w permanentnie sfrustrowanych sferach kołtuńsko-roszczeniowych ten ruch się spodoba. Dla nich ONI, ci u władzy, to zawsze darmozjady i krwiopijcy, którzy całkiem ZA NIC przytulają co miesiąc górę szmalu. A ponieważ – w odróżnieniu od Wiejskich posłańców – to władza bliska, na wyciągnięcie złośliwego języka, więc i radocha większa z tego, że ktoś dał jej po pazernych łapach. Z pozoru idealna zagrywka pod publiczkę, lecz w dłuższej perspektywie fatalny kiks. Łatwo sobie wyobrazić, że najlepsi samorządowcy; ci, których z pocałowaniem ręki kapitaliści wezmą na korporacyjny żołd, robotę w ratuszach rzucą. Nawet nie ze względu na zarobki, lecz strzelając focha z powodu odgórnego grzebania w ich portfelach. Jeśli zastąpią ich miernoty, wkrótce miny zrzedną również tym, co teraz są happy. Zrozumieją, że ktoś wsadził ich na minę.