Z mundialem jest trochę jak z Gwiazdką: ich nadejście zwiastują nam handlowcy. Inne są tylko symbole. No i twarze, bo włochatą facjatę prezentującego Mikołaja zastępują teraz w reklamach rumiane oblicza ludzi Nawałki od boiskowej rozwałki. Polska z wolna, acz nieuchronnie zaczyna wpadać w amok, z którego wybudzą ją dopiero tracone przez Biało-Czerwonych gole. Chyba że sami strzelą ich w meczu więcej. Pożywiom, uwidim. Póki co murawa-nym miszczem świata jest ich trener. Gdyby zorganizowano globalne zawody w zachwalaniu dóbr wszelakich, pan Adam bankowo znalazłby się w ścisłym finale. A i tam nie byłby bez szans, chyba że akurat zaszkodziłyby mu ulubione parówki… Cóż, trudno się chłopu i chłopakom dziwić. Mają swój czas, zaś czas to cash. Doją go przeto na maksa, bo już po dwóch pierwszych meczach ta ich hossa może znaleźć się na aucie. I w tym trzecim – o honor, gryźć trawę trzeba już będzie za friko.
Tak czy owak, rozbrajający jest widok narodu zbrojącego się w dwukolorowe akcesoria, spajanego na ten krótki okres miłością do zakopanej bez pamięci reprezentacji. Forsa nie gra roli. Dlatego (to fakt z gatunku autentycznych) „oryginalną” replikę koszulki kadrowicza jankeski producent pozwala sobie wycenić na, uwaga, 350 zetów. I co, myślicie, że marketingowo jest na spalonym? Nie sądzę. Znajdzie się wielu naszych, którzy przy kasie pozwolą się sfaulować. Bo w takim wdzianku nawet gość, który całe życie miał do kopania dwie lewe nogi, poczuje się „Lewym”. A taki strzał emocji jest warty każdych pieniędzy.
Szykuje się zatem nad Wisłą futbolowa uczta. Super! Ale choćbyśmy, dopingując, zdarli gardła, nie od nas zależy, czy skończy się ona na zupie, czy może Adasiowe zuchy w biało-czerwonych liberiach wniosą drugie danie i deser. Oby wnieśli. Muszą tylko pilnować, żeby kelnerami nie byli na boisku.