W czerwcu się urodził i w czerwcu zmarł – nic dziwnego, że kolejny koncert w hołdzie Waldemarowi Lewandowskiemu odbył się właśnie w tym miesiącu. Rzecz jasna na terenie Miejskiego Ośrodka Kultury, czyli placówki, z którą nieżyjący od pięciu lat wybitny gitarzysta związany był najdłużej. I nawet jeśli ktoś o tym nie wiedział, odwiedzając MOK przy Norwida 10, teraz już tego nie przeoczy.
Dla szefa MOK-u koncerty upamiętniające nieżyjącego współpracownika i przyjaciela są tak oczywiste, jak w gitarach struny. Bez nich po prostu zapadłaby cisza. – Waldka wszyscy znają, nie tylko w Legionowie. Znakomity muzyk, jeden z największych w Polsce. Grał wszystko: jazz, bluesa, rocka; instrumentalista, który grywał ze wszystkimi wielkimi. Ale przede wszystkim to człowiek związany z miastem. Iluż on „wypuścił” różnych dobrych muzyków, nie tylko rockowych, ale też w kategorii klasycznej muzyki gitarowej – przypomina Zenon Durka. I to głównie uczniowie oraz przyjaciele artysty – pod szyldem Lewandowski Tribute Band – wystąpili w pierwszej części piątkowego koncertu. Najpierw jednak akustyczną rozgrzewkę zapewnił publiczności zespół o intrygującej nazwie Urwał Nać Trio. Oczywiście z repertuarem autorstwa swego muzycznego mentora.
W tym roku organizatorzy koncertu zadbali o to, by wszystkim zostały po nim nie tylko dźwięczne wspomnienia. Stąd pomysł na nazwanie sali koncertowej MOK-u imieniem Waldemara Lewandowskiego. Podobnie jak projekt pamiątkowej tabliczki, zrodził on się w głowie lidera Sexbomby, której legionowski wirtuoz był swego czasu gitarowym filarem. – Dziś jest taki fajny dzień, kiedy spotykają się różni ludzie, którzy go znali i którzy z nim grali. Ludzie często o różnych poglądach, ale cenne jest to, że dzisiaj będziemy wszyscy razem. Przyszliśmy tutaj po to, aby uczcić jego pamięć i bardzo się cieszę, że udało mi się doprowadzić do tego, że ta sala będzie nazwana imieniem Waldka – mówi Robert Szymański. A dyrektor Durka dodaje: – Chcemy, żeby pozostał trwały ślad w budynku MOK-u. I ta sala, która przeżyła tyle koncertów, gdzie są niesamowite fluidy, będzie od dzisiaj nazywana imieniem Waldemara Lewandowskiego. To jest budowanie kawałka historii.
Czy przejdzie też do niej czerwcowy koncert, to się dopiero okaże. Ale Wojciech Pilichowski z zespołem zrobili wiele, aby tak właśnie się stało. Zabierając słuchaczy w jazzowe klimaty, „strzelający” kciukiem basista potwierdził, że solowym potencjałem gitara basowa w niczym nie ustępuje słynniejszej, sześciostrunowej koleżance. A w dolnych rejestrach nawet ją przewyższa. Wypada tylko mieć nadzieję, że gdzieś tam, z wysoka, tych niskich dźwięków Waldemar Lewandowski słuchał z ogromną przyjemnością…