Gdybym był, powiedzmy, Karolem Hamburgerem i katował widzów szołem „Felietoniada”, zapoczątkowałbym ich męki dowcipnym inaczej fragmentem rozmowy dwóch matron.
– Witam sąsiadkę! Słyszałam, że pani starsza córka została stewardessą?
– No, została i bardzo sobie chwali. A pani jedynaczka co porabia?
– Moja też lata, ale jakoś inaczej na nią mówią…
Po chwili, gdy już wszyscy opłakaliby żart prowadzącego, zacząłbym rozrywkową egzekucję. Przeto i ja teraz wystartuję, oby równie odlotowo.
Ech, praca w przestworzach… Marzenie! Na szczęście w tych rozlatanych czasach dość łatwe do spełnienia. Wystarczą w miarę gładkie lico tudzież poprawna brytolszczyzna i już można harować w niebiosach jako personel pokładowy. Aha, przyda się jeszcze dobra pamięć do wykucia rytualnych instrukcji i zwrotów. Fakt, koniecznych do przekazania, lecz nudnych niczym przywołany na wstępie teleturniej. Po kolejnym tego typu wykładzie człek słucha go z podobną ekscytacją jak formułki z reklam farmaceutyków. I aż chce mu się sięgnąć po Stoperan.
Istnieją wszak lotnicze perełki w rodzaju pani Klaudii przelatującej odrzutowce kochanego „Rajanka”, która wprowadza ożywczy powiew do lotniczego bełkotu. Gdy chce zachęcić do konsumpcji, ostrzega: „Niedobrze jest podróżować z pustym brzuszkiem” lub obiecuje: „Znajdzie się metoda na każdego głoda”. Zachwalając jakąś perfumę, erotycznie nęci: „Ten męski zapach? Co mogę powiedzieć… miękkie kolana u kobiet”. Z kolei jej słowa „Poproszę do rączki” z niejednego faceta musiały uczynić twardziela. Nic dziwnego, że pragnę, by ten jasnowłosy anioł jeszcze kiedyś wziął mnie pod skrzydła. I zachęcając do kupna ryanairowej zdrapki, szepnął: „Życzę przyjemnego drapanka o poranku”. Ja Państwu również.