Jak nie wiadomo, o co chodzi, zawsze chodzi o pieniądze. Mniejsze lub większe, ale z reguły dające wymienić się na jakiś obiekt ludzkiego pożądania. Dla jednego będzie to wóz jak malina, dla drugiego panna Kalina, lecz złotówki – póki nie przepędzi nam ich euro – są tutaj na wagę złota. W odniesieniu do polityki takie jej pojmowanie już na wstępie pozwala obywatelowi pozbyć się złudzeń. W końcu to szmal rządzi światem, nim zaś rządy, a skoro tak, nikt do chwili ludzkiej eksmisji z tej planety nic na to nie poradzi. Można się tedy na moralną kondycję zachłannych ludzi władzy obruszać, ale przynajmniej wiadomo, czemu rano wstają do roboty. Bardziej obawiałbym się tych, którzy swe zamiary skrywają przed wyborcami gratis. Oddanie im przez nich lejców może bowiem kosztować krocie.
Z grona politycznych wolontariuszy mniej groźni są idealiści. Oni za wszelką cenę dobrze chcieliby zrobić wszystkim, choć wcześniej robili tylko sobie. Tych gubi brak doświadczenia. Niczym młody kochanek, sił mają mnóstwo, cóż jednak z tego, skoro – jak w dżemowym hicie – ich zrywy są krótkie, zaś wyborcy dalecy od rozkoszy. Mimo wszystko to i tak stosunkowo niezła opcja. Ale optujący za nią człek musi być wyrozumiały, cierpliwy i zbrojny w nadzieję, że kiedyś tryśnie radością.
Gorzej ma się rzecz z tymi, którzy do władzy prą obsadzeni przez siebie w rolach zbawców ludu. Małe duchem, wielkie kompleksami despociątka potrafią w historii zrobić potężną rozpierduchę! Ubiegły wiek zrodził ich aż nadto. Problem w tym, że tacy skryci tyrani zazwyczaj genialnie się maskują. I dopóki muszą skrywać w sobie wilka, do złudzenia przypominają miłe owieczki. To dlatego my, barany, najpierw tracimy dla nich głowy, zaś później wyborcze głosy. A kiedy damy im uformować się w stado, rzeź jest już tylko kwestią czasu.