Jak obiecali, tak zrobili. W niedzielę, za sprawą organizatorów pierwszego w mieście biegu przeszkodowego, spora część Legionowa zmieniła się w terenową dżunglę. Dzikich zwierząt, ani nawet dzików tam wprawdzie nie ściągnięto, ale biegaczy stawiło się ponad stu pięćdziesięciu. I punktualnie o dziesiątej, robiąc spory dym, na trasę ruszyła pierwsza grupa zawodników. W sportowej terminologii zwana roboczo „falą”.
Uczestnicy legionowskiego biegu mieli do pokonania około 5,5 km. Gdyby chodziło o płaski teren, byłaby to dla nich co najwyżej rozgrzewka. Kilkadziesiąt naturalnych i sztucznych przeszkód, czy „zwiedzanie” jednej z miejskich szkół, sprawiło jednak, że zawodnicy naprawdę mieli się gdzie zmęczyć. Czego zresztą na mecie nawet nie starali się ukrywać. Podobnie jak zadowolenia, że cali i zdrowi tam dotarli. – Rewelacyjna trasa! Bardzo trudna, przeszkodowa, ale dałyśmy radę! Przede wszystkim tu nie było cały czas błota i trasa nie prowadziła przez jakieś krzaki, tylko przez miasto. Nigdy nie spotkałam się na biegu, żebyśmy przechodzili przez śmietnik, wrak samochodu, nosili rowery, tak więc była spora różnica – mówiły biegaczki z teamu Bestie OCR Legionowo. – Tak, rzeczywiście, śmietnik był the best – śmiał się ich kolega z ekipy.
Jak zatem widać, do sportowego szczęścia nie potrzeba wiele. Zwłaszcza gdy na trasie można się nim z przyjaciółmi podzielić. Inna sprawa, że często w mocno niesprzyjających „okolicznościach przyrody”. – Super, lubimy takie rzeczy, na tym polegają nasze treningi. Trenujemy cały rok bardzo ciężko, żeby można było wystartować i bezpiecznie bieg ukończyć – mówi inna z męskich Bestii. A towarzyszka z grupy dodaje: – Chyba najfajniejsze jest to, że jesteśmy razem, pomagamy sobie i jesteśmy drużyną. Dzięki temu żadna przeszkoda nie jest nam straszna. Nie było na trasie takiej, której byśmy nie pokonali, wspólnie oczywiście.
Najlepszym uporanie się z niedzielną trasą zajmowało około 40 minut. Inni, nie patrząc na stopery, potrzebowali na to dobrze ponad godzinę. Wychodząc być może z założenia, że skoro jest tak miło, nie ma sensu spieszyć się na metę. Z drugiej strony, tuż przed nią można było liczyć na wylewne powitanie ze strony legionowskich strażaków. – Potraktowali nas jak prawdziwe damy – szlauchem. Oczyścili nas po tej całej trasie z brudu, piachu i z grzechów. Nie musimy już iść pod prysznic – śmiały się dziewczyny.
Jako że dobry nastrój stanowił wśród biegaczy normę, pomysłodawcy niedzielnego biegu mieli powody do satysfakcji. – Na razie wszyscy są zadowoleni i o to chodziło. Z jednej strony fajnie, jakby coś popadało, ale ogólnie pogoda była wymarzona. Tak więc uważam, że chyba wyszło dobrze – na gorąco oceniał Daniel Burdzy, trener Bestii OCR Legionowo. Dobrze tym bardziej, że zmagania zawodników spotkały się z zainteresowaniem legionowian. – Mieliśmy nadzieję, że coś takiego się pojawi. Fajnie, że było trochę widzów, o to chodziło. Chodziło nam też o to, żeby Legionowo trochę odżyło – dodaje współorganizator imprezy. – Z reguły runmageddony są gdzieś w plenerze: na plażach, lasach czy łąkach. A tutaj był bieg przez miasto. Ludzie trochę dziwnie na nas patrzyli, kiedy biegliśmy przez targowisko, ale było fantastycznie – uważa Paulina Szarow. – Mamy nadzieję, że było to pierwsze z całej serii kolejnych tego typu wydarzeń.
Wiele na to wskazuje. Póki co, legionowskie Bestie chcą za rok zrobić w okolicy podobne zawody. Mieszkańcy i urzędnicy nie powinni mieć nic przeciwko temu. Bo jak przystało na porządnych sportowców, przeszkodowy bałagan organizatorzy biegiem po sobie sprzątnęli.