Samorządowy głos-biznes od lat jest przekonany, że wyborcy chętniej wlepiają mandaty politycznym prawiczkom. No i dziewicom również. Znaczy się działaczom partyjnie niezrzeszonym, którzy legitymację do sprawowania władzy chcą zdobyć bez legitymacji. Znając życie, na bank wynika tak z sondaży, a to o nich (poza forsą) trzymawszy w dłoniach lejce myśli się najczęściej. Trudno się zatem dziwić, że owa moda dotarła w końcu do naszego zacnego powiatu. Zmaterializowała się ledwie kilka dni temu, pod postacią państwa kandydatów szczycących się swą bezpartyjnością. No i fajnie. Sęk w tym, że co uważniejszy, obdarzony dobrą pamięcią fan hejtu migiem uniesie brwi, w zadziwieniu marszcząc czoło. – No żesz kUrna – pomyśli – coś mi w tej ich czystości śmierdzi!
To fakt. Już krótka przejażdżka po sieci doprowadzi wirtualnego turystę do przystanków, na których stawało w trakcie swej publicznej podróży kilkoro z wyżej wyjawionych. Seniorowi tej trzódki zdarzyła się na przykład lewizna w postaci kuszenia wyborców z listy SLD. Dwójka innych, sporo młodszych, harowała z kolei w kampanijnym polu na sukces PSL-u. Bez sukcesu. Ale czemu tu się dziwić, skoro sam przywódca całkiem niedawno latał na spędy lokalnej Platformy…? Warto więc chyba dodać do nazwy „bezpartyjni” słowa „obecnie” albo „już” – żeby była jasność. Wstydzić się nie ma powodu. Zwłaszcza na tle takiego Ryśka Czarneckiego, który nie członkował dotąd chyba tylko w Partii Pracujących Kurdystanu. Zapewne ze względu na jej nazwę, sugerującą, że będzie tam musiał czymś się zająć.
A tak na marginesie, czy ktoś w ogóle pomyślał, czemu bezpartyjny samorządowiec ma być lepszy od tego z ideologicznym przydziałem? Gdyby poszukać militarnej analogii, liczna, regularna armia jest wszak skuteczniejsza od garstki komandosów. Oczywiście za wyjątkiem Rambo. Tyle że on miał na imię John, a nie Robert.