Pismakiem będąc, głupio się puszyć. Szczególnie z tyleż niewdzięcznej, co wymagającej czasem się wdzięczenia pozycji redaktora bezczelnego. Z drugiej strony… Powód jest wprawdzie błahej natury, trudno jednak odmówić sobie refleksji w rodzaju: „A nie mówiłem!”. Ot, taka słabostka człeka, któremu przez pół życia co chwila robi się łyso. I który, zwłaszcza w słoneczny dzień, potrafi świecić przed kimś nie tylko oczami. No dobrze, dosyć nudnego wstępu, przechodzę do sedna. Nie z musu, jako się rzekło, ale z wyboru. Choć „wyborów” byłoby tu bardziej na miejscu.
Trudno zliczyć, ileż to razy legionowscy „koledzy” po wierszówce jadowitą prozą dorabiali „Miejscowej na Weekend” polityczną gębę. Gdyby tak wprost interpretować ich przekaz, wychodziłoby na to, że za dnia spijamy z Romanowych ust każde słowo, a nocami sypiamy na jego wycieraczce. Swoją drogą, sporo trzeba by umieć wypić… Mniejsza o to, grunt że byliśmy/jesteśmy z gruntu źli, bo chociaż rozdawani za darmo – sprzedajni. Stara to jednak prawda, że nie po słowach należy oceniać bliźnich, lecz po czynach. Te zaś, w kontekście dziennikarskiego upolitycznienia, nie świadczą o naszym naczelnym krytyku najlepiej. Zwłaszcza, że jest naczelnym.
Fakt, to i owo można sobie o żurnalistach myśleć, nie zawsze myślami ich pieszcząc. Gdy jednak samozwańczy wzór branżowego obiektywizmu i bezinteresowności mości się na liście wyborczej, już z daleka zaczyna cuchnąć obłudą. A taką właśnie drogę, o dziwo, wybrał Maćko z Lermańca. Zapytany dlaczego, odpowie pewnikiem, że z całego swego, przepełnionego altruizmem serduszka pragnie reformować znienawidzony Smogogród od środka. Czy raczej od wewnątrz go rozsadzić. Może i tak, znając wszak życie, najlepsza podnieta to zawsze dieta. Teraz trzeba tylko wyborcom stępić węch, aby nie wyczuli pisma nosem.