Nawet jeśli ludzie władzy sądzą inaczej, wielu tych, co wlepili im mandaty (ależ ów czasownik pasuje do czasem lepkich decydenckich rączek…), polityki na co dzień nie tyka. Szczególnie tej lokalnej, jakiej próżno szukać, gdy po fajrancie wpuści się przez ekran do domu gadające głowy. Choć samorządni mandatariusze są na zasięgnięcie języka, o ile czegoś akurat widowiskowo nie spieprzą, lekką ręką dajemy im wolną rękę. Nazwijmy to zaufaniem. Kto by tam zresztą tracił żywot na smętne sesje, podczas których wykuwa się lokalny dobrobyt? Nuda. Ano właśnie, tylko czy na pewno…?
Rozmaicie można oceniać akty prawne PiSane od kilku lat przez Wiejską większość. Są lepsze, gorsze, są też całkiem do d… yskusji. Nakaz puszczania via internet publicznych pogadanek włodarzy oraz państwa radnych należy raczej do idei lepszego sortu. I to z kilku powodów. Świadkiem bywając tego typu zdarzeń dość często, główną korzyść upatrywałbym w szansie poznania, jacy nasi wybrańcy są w robocie. Ulotka czy artykuł prasowy, często upiększone, tego nie pokażą. A żywy obrazek, owszem. Idę o zakład, czego miasto L. przykładem, że kilku radnych spadłoby z osiedlowego piedestału, gdyby wyborcy ujrzeli ich kompetencyjną nagość. Plus jest taki, że do chwili kolejnej elekcji gmin dzięki transmisjom będzie mieć darmową „bekę”. O ile kogoś bawi fakt, że za krytykę zastanej rzeczywistości biorą się jednostki poniżej krytyki.
Dla bohaterów owych nasiadówek ta sytuacja stanowi wyzwanie. Bo albo zasłyną w sieci z bystrości, albo się w niej całkiem zaplączą. Jest jeszcze pewna oczywista oczywistość: kamera nakręca. Także emocje. Świadomość rejestracji często skłania aktorów do czynów, których „off the record” by nie popełnili. To zaś miejscowe reality show znacząco wydłuży. Ale też uatrakcyjni. Tak więc, drodzy widzowie, będzie niezłe kino!