Do niedzielnego (4 listopada) spotkania z zamojskim beniaminkiem szczypiorniści KPR Legionowo przystępowali jako faworyci. W dodatku grali na własnym terenie. Kolejny raz w tym sezonie tej roli jednak nie udźwignęli. Po dramatycznej końcówce MKS Padwa Zamość wygrała 26:25.
Mimo aury mało zachęcającej do wyjścia z domu, w Arenie pojawiła się dobrze ponad setka kibiców, w tym również głośna grupka z Zamościa. Najbardziej zawsze rzucający się w uszy członkowie klubu kibica miejscowych mieli więc na trybunach konkurencję. Ale też uzasadnioną nadzieję, że ich drużyna nie pozwoli przyjezdnym na wiele.
Po nerwowym początku pierwszą bramkę dla KPR zdobył po kontrze w 3 minucie Damian Suliński. Gościom szybko udało się wyrównać. Obie ekipy z werwą weszły w mecz i akcje szybko przetaczały się od bramki do bramki. Zacięta gra przyniosła sporą liczbą niedokładnych podań i strzałów. Padwa broniła się twardo, ale skutecznie. W 11 minucie było zaledwie 3:3. Chwilę później goście po składnym ataku pozycyjnym objęli prowadzenie. Gospodarzom zaś nie sprzyjały nawet własne słupki, które dwa razy stanęły im na przeszkodzie. Jednobramkowa przewaga gości utrzymywała się do 17 minuty, kiedy to odskoczyli na dwa gole. Wściekłego na siebie bramkarza Kacpra Wyrozębskiego zastąpił Marcin Węgrzyn. Tymczasem obraz gry się nie zmieniał. Na graczy obu drużyn sypały się kartki, dostawali kary, a bramek padało jak na lekarstwo. W 22 minucie Michał Prątnicki doprowadził do wyrównania 8:8, co okupił bolesnym stłuczeniem biodra. Wkrótce Padwa znów wyszła na prowadzenie, a kilkadziesiąt sekund później dorzuciła kolejne trafienie. Zrobiło się 8:10 i KPR-owi zaczęło się spieszyć. W 27 minucie, przy stanie 9:10, pierwszy czas wziął trener Padwy Tomasz Czerwonka. Po wznowieniu gry miejscowi nie wykorzystali karnego, zaś minutę później, po niecelnym podaniu, poszła kontra i stracili 11 bramkę. Na ławce KPR-u wrzało. Tuż po tym, jak w 30 minucie Ignasiak przestrzelił karnego, zabrzmiała syrena. Pierwsza część meczu gospodarze przegrali 10:11.
Drugą połowę KPR zaczął od trzeciego w tym meczu gola Oskara Niedziółki. Tuż potem Kamil Ciok zapewnił swej drużynie prowadzenie 12:11. Jego koledzy cieszyli się nim jednak krótko, ale w 35 minucie Franci Brinovec wyprowadził KPR na 14:13. Później, po kontrze i czerwonej kartce dla zawodnika gości, Michał Grabowski nie wykorzystał rzutu karnego. To, co nie udało się jemu, zrobił Maciej Filipowicz. Było 15:13. W 37 minucie na listę strzelców wpisał się Filip Fąfara i KPR po raz pierwszy objął trzybramkowe prowadzenie. Trener gości szybko poprosił o przerwę. Najwyraźniej pomogła, bo po dwóch minutach goście prowadzili już tylko jedną bramką. Niezrażony KPR w 40 minucie zdobył 17 gola. Długo konstruująca akcje Padwa była też jednak efektywna. A KPR wciąż raził brakiem skuteczności i stratami piłki. Nie istnieli też bramkarze. To sprawiło, że w 43 minucie na tablicy widniał wynik 17:17. Potem, do stanu 22:22, nastąpił okres gry bramka za bramkę. W 54 minucie, po stracie piłki przez KPR, Padwa trafiła do pustej bramki i wyszła na prowadzenie. W 55 minucie o czas poprosił trener Marcin Smolarczyk. Po wznowieniu gry jego zawodnicy wyrównali, ale gracze Padwy wyczuli szansę na sukces i parli do przodu. W 57 minucie zdobyli 26 bramkę, atak KPR nie znalazł natomiast drogi do siatki. Na 73 sekundy przed końcem meczu, gdy jego zawodnicy byli w posiadaniu piłki, o przerwę poprosił trener Padwy. Tuż przed końcem niecelnie rzucił Michał Ignasiak, piłka została jednak w posiadaniu KPR. Trener Smolarczyk próbował ratować sytuację, biorąc czas 5 sekund przed końcem meczu. KPR nie zdążył już jednak oddać strzału. Uradowani zawodnicy Padwy wygrali z faworyzowanymi gospodarzami 26:25.