Jeśli ktoś jeszcze wątpi, że żyjemy w czasach ostatecznych, ostatecznie może go o tym przekonać katowicka pogadanka klimatyczna. A właściwie panujący wokół niej klimat. Przy czym nie chodzi tu o przesycone wonią górniczego trudu powietrze wdychane przez jej dostojnych uczestników. Akurat im, w odróżnieniu od śląskich tubylców, taka węglowa maseczka urody ani zdrowia nie pogorszy. Idzie o to, że wielcy truciciele tego świata ostentacyjnie i bez pardonu wypięli się na przyszłość planety, która ich (z)nosi, dając jej do pocałowania odziane w drogie gajery zadki. Uwaga, posiadający geny znad Sekwany zwrocik „bez pardonu” jest w tym przypadku nader uzasadniony. Bo to właśnie pod wieżą Eiffla sygnatariusze Porozumienia Paryskiego tyleż zgodnie, co na pokaz zadeklarowali trzy lata wstecz przykręcenie grzejnika z globalnym ociepleniem. Niestety, ta francuska miłość do natury większości ziemskich śmierdzieli szybko przeszła.
Jeszcze całkiem niedawno naukowcy (tym razem nie tylko amerykańscy) prorokowali, że do końca wieku temperatura na planecie wzrośnie o 1,5 stopnia w skali imć Andersa Celsjusa. Optymiści! Teraz dorzucili do tego prawie dwa, co wedle ekologów zrobi przyrodzie brzemienne w skutkach kuku. O ile uwolnienie ze spodni tzw. bąka posiada ograniczoną siłę rażenia, puszczanie cieplarnianych gazów wyjdzie bokiem wszystkim. Jeśli nie zaczną znikać nałogowi spalacze, zrobią to kontynenty, rośliny, zwierzęta. I trzeba mieć w sobie optymizm Dalajlamy, by dzisiaj żyć iluzją, że to jakieś tam ICH sprawy, a nasze podwórko ominą. Nic z tego. Kto wie, może właśnie o ekologicznym seppuku, nie zaś o wojnach czy potopach pisali prorocy w ważnych księgach ludzkości, wieszcząc ziemianom game over? Jeśli tak, rzeczywiście nie truli. Widać w pewnych środowiskach o środowisku myśleli już wieki temu. Czuli, że damy mu popalić.