Ubóstwiam nasz świąteczny pol-wypas! Wtedy najlepiej widać, jak hojną jesteśmy nacją, skłonną do obdarowywania nawet bliźnich, których nie widzieliśmy na oczy. Weźmy takiego mnie. Jeszcze kilka dni temu trwałem w przekonaniu, że prezencję mam za sobą. Lecz wystarczyło parkowanie na legionowskim osiedlu (i pewien dziarski, jak mniemam, autochton, który efektownie łamiąc zderzak w moim „baleronie”, zamienił go w mercedesa – bęc), bym znów został mikołajem. Bardziej wprawdzie wściekłym niż świętym, ale zawsze. Tylko patrzeć, kiedy właściciel szrotu wraz ze specem od samochodowego makijażu wzbogacą się dzięki mnie o coś więcej niż tylko wiarę w ludzką dobroć.
Skoro więc ja jestem happy, pozwólcie że i wam, bracia kierowcy, wleję do serc trochę zjadliwej otuchy. Będzie o tym, co wy lejecie swym autkom do baków – benzynie. Na początek zdradzę, że wedle całkiem rzetelnych danych wśród 30 wziętych pod lupę europejskich krajów ledwie w trzech jest ona tańsza niż u nas: na Łotwie, w Bułgarii i Rumunii. Prawda, żeśmy farciarze? Ależ soczysty nius na kolację serwowaną przez rząd w telewizyjnych „Wiadomościach”! Sęk w tym, że liczb w omawianym zestawieniu podano więcej. Mniej ważna jest bowiem cena wachy, bardziej zaś to, ile za średnią pensję obywatel może jej nabyć. I tu propagandowy silnik zaczyna się krztusić.
Pamiętacie, jak filmowy Kramer rzekł w „Vabanku 2”: „Szwajcaria, tu się oddycha!”? Nie wspomniał, skubany, jak się jeździ – tanio. Otóż zwyczajny Helwet jest w stanie co miesiąc osuszyć dystrybutor aż z 4600 litrów paliwa. Wspomniani Bułgarzy, choć za litr płacą najmniej, mogą sobie pozwolić na… 350. To dokładnie dwa razy mniej niż finansowo dadzą radę spalić kierowcy znad Wisły. Co zresztą rosnąca ich rzesza, płacząc i płacąc, czyni. O ile jakiś debil ze szwajcarską precyzją nie rozwali im wcześniej pojazdu.