Do niedzielnego spotkania z idącym jak burza liderem tabeli grupy C I ligi piłkarze ręczni KPR Legionowo nie przystępowali w roli faworytów. I koniec końców po wyrównanej grze ulegli zespołowi z Tarnowa, ale zaledwie 29:30. Zabrakło naprawdę niewiele, aby to gospodarze odprawili rywala z kwitkiem.
Pierwszą bramkę meczu po ich składnej akcji zdobył Wiktor Jędrzejewski. Po chwili poprawił na 2:0. Gdyby miejscowi wykorzystali dwie kontry, początek mógł być dla nich jeszcze lepszy. Kiedy Michał Prątnicki podwyższył na 3:1, kibice uwierzyli, że KPR tego dnia powalczy. W kolejnych minutach gra się wyrównała. Przy stanie 4:4 gospodarze pierwszy raz grali w przewadze, ale bramkarz gości wyszedł z opresji obronną ręką. Za to później dwa razy musiał wyciągać piłkę z siatki. W 8 minucie po świetnej kontrze Emil Bielawski podwyższył na 5:4, a po chwili Michał Grabowski na 6:4. Było widać, że gracze z Areny chcą utrzeć nosa faworyzowanym rywalom. Nieźle spisywał się w bramce Węgrzyn, który kilka razy uniemożliwił tarnowianom zdobycie bramki. Wszystko to sprawiło, że po kwadransie gry KPR prowadził 8:6. Lider nie wydawał się tym zbity z tropu. Spokojnie wyprowadzał akcje i nie dawał odskoczyć miejscowym na więcej niż dwa gole. Michał Prątnicki i jego koledzy robili, co mogli, by stało się inaczej. Udało im się w 20 minucie, gdy KPR objął prowadzenie 11:8. Minutę później miała miejsce rzadka sytuacja, kiedy z własnego pola karnego tarnowski zawodnik rzucił piłkę do opuszczonej przez Węgrzyna bramki. Zabrakło mu kilkunastu centymetrów… Gdy na dwie minuty z boiska wyleciał Kamil Ciok, a legionowianie stracili gola z karnego, Marcin Smolarczyk wziął pierwszy w tym meczu czas. Jego graczom jakby zabrakło pomysłu na sforsowanie twardej obrony rywali. Na szczęście po drugiej stronie na posterunku był bramkarz legionowian, tyle że to, co nie udawało się ich przeciwnikom z akcji, strzelali z karnych. W końcówce obu stronom nagle wysiadły celowniki. Przy stanie 12:11 zareagował na to trener gości Ryszard Tabor. Tuż po wznowieniu gry jego podopieczni wyrównali. W emocjonującym finiszu lepsi byli miejscowi, którzy po bramce Wiktora Jędrzejewskiego schodzili na przerwę, prowadząc 14:13.
Po rozpoczęciu drugiej połowy SPR Tarnów błyskawicznie wyrównał. Niedługo później, przy próbie ataku, lekkiej kontuzji doznał Filip Fąfara. „Pomścił” go Michał Grabowski, który po szybkiej kontrze wyprowadził swą ekipę na czoło. Dało się jednak zauważyć, że tarnowianie zaczynają dominować na boisku. W 35 minucie znalazło to potwierdzenie w ich prowadzeniu 16:15. Dzięki wyrównaniu z karnego, ale też interwencjom świetnie dysponowanego Węgrzyna, KPR nie dał im odjechać. W równie dobrej dyspozycji był też niestety grający z 10 Łukasz Nowak, z którego rzutami bramkarz KPR nie mógł sobie poradzić. Mimo to po 11 minutach gry i kontrze wykończonej przez Kamila Cioka był remis 19:19, zaś kilkadziesiąt sekund później Jędrzejewski strzelił 20 bramkę. Niewykorzystany po faulu na nim karny mógł się na gospodarzach zemścić, ale swoje zrobił ich bramkarz. Gdy padł 21 gol dla KPR, trener rywali wziął zawodników na stronę. Później na drodze miejscowym kilka razy stanął tarnowski bramkarz, co przy lepszej skuteczności jego kolegów sprawiło, że po 48 minutach na tablicy był remis 22:22. Bramka Pawła Gawęckiego znów dała gospodarzom prowadzenie, ale przeciwnik nie był im dłużny. Zaczął się okres gry bramka za bramkę. Legionowianie pierwsi przerwali swoją serię, ale potrafili znów wyjść na prowadzenie. Zapowiadała się nerwowa i emocjonująca końcówka.
W 54 minucie trener Smolarczyk poprosił o czas. Po nim Emil Bielawski rzucił na 27:26, lecz po pięknej dwójkowej akcji rywale wyrównali, a po stracie piłki przez KPR skontrowali i byli „oczko” do przodu. Dwie minuty przed końcem było po 29, ale kolejny gol padł łupem gości. Kiedy do końca meczu zostało 48 sekund, Marcin Smolarczyk wziął drugi czas. Po gwizdku jego zawodnicy po prostu musieli trafić, jednak na przeszkodzie stanął im bramkarz gości. Gdy po ich nieudanej akcji gracz KPR miał szansę wyjść sam na sam, trener Ryszard Tabor szybko wziął czas. Wzbudziło to sporo kontrowersji i głośne protesty na trybunach. – Przepisy mówią, że czas musi być wzięty, kiedy drużyna posiada piłkę, więc jeśli był wzięty, kiedy miała ją drużyna z Tarnowa, to jest normalna kolej rzeczy, że piłkę odzyskują. Nie ma więc mowy o przerwaniu szybkiego ataku, jeżeli faktycznie ta kartka była położona na stoliku w czasie, kiedy Tarnów był w posiadaniu piłki – oceniał po spotkaniu szkoleniowiec gospodarzy.
W ostatniej akcji meczu KPR-owi zabrało szczęścia. Strzał z drugiej linii poszedł po bucie bramkarza z Tarnowa, co w efekcie dało jego ekipie trzy punkty. Mimo porażki 29:30, trener Smolarczyk był zbudowany postawą swoich zawodników. – Wiem, na co ich stać i na pewno nie mogę mówić o zaskoczeniu. To nie był przypadek, że przez 60 minut toczyliśmy bardzo wyrównaną walkę. To, czego nam zabrakło, to siły. Mamy wąską ławkę i drużynie należą się niskie pokłony, bo w tak wymagającym meczu – mimo kilku błędów, które na pewno wynikały ze zmęczenia – trzymała koncentrację przez cały mecz i jak równy z równym walczyła z zespołem, który aspiruje do awansu do Superligi, mającym dużo szerszą ławkę i szersze pole manewru.
Do decyzji sędziów Marcin Smolarczyk tuż po meczu wolał się nie odnosić. – Spotkanie na pewno nie należało do łatwych do sędziowania. Było bardzo dużo walki i serca z jednej i z drugiej strony. Takie mecze sędziowie też wspominają i też się z nich rozliczają. Jeżeli miałbym komentować pracę sędziów, to musiałbym najpierw obejrzeć analizę video. Bo często serducho podpowiada inaczej, niż to widzi chłodna głowa, która przynajmniej z założenia chłodno kalkuluje to, co się dzieje na boisku.
Dobra gra KPR-u napawa optymizmem przed kolejnymi meczami. Jeśli chcą umocnić się w środku stawki, szóstym w tabeli grupy C I ligi legionowianom punkty bardzo się przydadzą.
KPR Legionowo – SPR PWSZ Tarnów 29:30 (14:13)
Najwięcej bramek: dla KPR-u – Michał Prątnicki 8, Michał Grabowski 7, Wiktor Jędrzejewski i Kamil Ciok – po 5; dla SPR-u – Jakub Ćwięka 8, Marcin Wajda 7, Łukasz Nowak 6.