Pohuczało, potupało, pogrzechotało – i oto znów jesteśmy happy z uzbrojenia kraju w armię, która nie tylko kulom, lecz nawet rakietom nie będzie się kłaniać. Militarną paradę różności mieliśmy wystrzałową! Rozdziawionym paszczom chłonących ją dzieciąt dziwić się, rzecz jasna, nie należy. Wiadomo, co innego bawić się z chłopakami w wojnę, a co innego na żywo i w skali 1:1 ujrzeć służące do jej prowadzenia gadżety. Niech się schowają najlepsze resoraki! Entuzjazm dorosłych jest jednak zastanawiający, zwłaszcza jeśli na co dzień stronią od serwowanych przez TVP chłam-burgerów. Może i tanich (a bez płacenia abonamentu całkiem za friko), ale ciężkostrawnych i faszerowanych politycznymi konserwantami. Mnie na przykład średnio cieszy dokładanie się do kupki, z której co roku ktoś wyjmuje 45 miliardów złociszy, aby ktoś inny mógł poczuć się jak Rambo. Gdyby jeszcze oferował w zamian jakąkolwiek gwarancję ochrony przez inwazją wroga, pół biedy. Niestety, wedle znawców tematu to złudny miraż. Rozkazujący ufać, że garstka F-16 zapewni nam panowanie w powietrzu, a emerytowane niemieckie Leopardy dadzą odpór nacierającym tankom. W te bajki wierzą chyba tylko – nic im nie ujmując – zatwardziali fani „Wiadomości”.
Generałowie, ci pogonieni przez „dobrą zmianę”, mówią jasno: gdyby sołdatom zachciało się zrobić pancerną wycieczkę do Warszawy, bez większego trudu dotarliby tam szybciej niż kiedyś Wehrmacht. W głębokim poważaniu mając zarówno nasze prężone 3 maja muskuły, jak i skierowaną w stronę Moskwy szpicę NATO. Oni na to mają wywalone. Kiedy padnie komenda: wpieriod!, żwawo ruszą na zachód, bo rozkaz to rozkaz, a poza tym ile można kisić się w koszarach…? Z tej właśnie przyczyny nawet potrojenie wydatków na armię da nam tyle, co kawaleria w Kampanii Wrześniowej. Równie dobrze, czekając na lepsze czasy, możemy uzbroić się w cierpliwość. Wyjdzie taniej.