Uwielbiam co tydzień zaglądać do „Mazowieckiego To i Owo”. A skąd, nie do redakcji! – tam by mnie poszczuto psami. Uwielbiam otwierać tę gazetę, bo przypomina filmy z udziałem mojego policyjnego debeściaka – porucznika Columbo. Zanim jeszcze wyjdzie kolejny numer, od razu wiadomo, kto zabił. U nich zawsze Smogorzewski. Zmieniają się jeno jego ofiary i wspólnicy tudzież droga, jaką dziennikarscy śledczy dochodzą do (w)skazania winnego. Chwilami tak pokrętna, pełna zwrotów akcji, że nie wymyśliliby jej nawet amerykańcy scenarzyści. A podwładni komendanta Lermana potrafią! I chyba się dotąd nie zdarzyło, by prezydent miał choćby marne alibi.
Co do ww. wspólników, od kilku sezonów autorzy prasowego kryminału rolę szwarccharakteru przydzielają „Miejscowej na Weekend”. Powoli czyniąc z niej zresztą gwiazdę pierwszego lokalnego formatu. To miłe, bo myśmy – przyrzekam na kości Pulitzera – za reklamowe lokowanie produktu nie zapłacili im ani szylinga! Skąd założenie, że czytelnicy To i Owo lubią wiedzieć, co dzieje się w Miejscowej, nie mam pojęcia. Wszak lepiej (i taniej) jest w czwartek po nią sięgnąć. No ale kto niezależnemu wydawcy zabroni… Ano właśnie, a propos „taniej”. Pytacie, koledzy pismacy, „w jaki sposób gazeta ta służy zwykłym mieszkańcom”? To proste: całkiem za darmo, w wielu punktach miasta mają oni wgląd do rzetelnych informacji na temat Legionowa, powiatu oraz zarządzającej pokaźną częścią gminnego majątku spółki KZB. Informacji, czyli tego, co wy nazywacie propagandą. Owszem, od wielkiego dzwonu ktoś w jakiejś sprawie ma od twórcy artykułu inne zdanie i nie kwestionując faktów, mniej lub bardziej treściwie napisze, dlaczego. Normalka. Naszym zdaniem wyraża w ten sposób swą opinię, wy określacie to mianem „sprostowania”. Tak czy siak, im bardziej ponosi was fantazja, tym częściej prawda pada w tekstach trupem. Dlatego ja wolę jednak „Columbo” – bo w odróżnieniu od gazety, w filmie od początku wiadomo, że TiO wszystko lipa.