Każdy właściciel pojazdu mechanicznego to wie, a jeśli jeszcze taka wiedza jest mu obca, dowie się przed upływem roku – koszty utrzymania wehikułu to nie tylko paliwo. Do kwestii eksploatacyjnych, związanych głównie z technicznym zdrówkiem autka, należy dorzucić cykliczny wydatek na coś, czego nie widać i co z jazdą nie ma nic wspólnego. Krótko pisząc, wykupić ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej. Swoją drogą, wbrew jego nazwie, muszą to robić także mundurowi. Idea owego haraczu jest, owszem, słuszna: jeśli, panie kierowco, nabroisz, my wyłożymy kasę na naprawienie spowodowanych przez ciebie szkód. Bez względu na to, czy chodzi o pogniecioną karoserię, czy zgruchotane zdrowie. Heca zaczyna się przy wyliczaniu ceny polisy. Wtedy kalkulacja ujawnia, że na prawdopodobieństwo rozjechania wozem jakiegoś paragrafu wpływ mają zaiste przedziwne czynniki.
Polskiego szofera to już nie zaskakuje. Zdążył się przyzwyczaić i to dlań OCzywistość. Za niektórymi granicami czasem się jednak dziwią, co wspólnego z ryzykiem wypadku ma pojemność skokowa silnika? Fakt, najczęściej wraz z nią rośnie też jego moc, tylko kto powiedział, że mocnym autem łatwiej w coś przydzwonić? Dopóki to kierowca ma kontrolę nad (zwanym też gazem) pedałem przyspieszenia, karanie go za duże stado koni to nonsens. No, chyba że chcą tego uwielbiane przez polismenów statystyki… Ale to jeszcze mały pikuś. Ostatnio, przy rozstawaniu się z kilkoma stówkami na nowy kwitek, nawet ja zacząłem dziwić się światu. A trudno mnie czymś zaskoczyć. Wyszła bowiem na jaw prawda, której nie znałem: o mojej szkodliwości może przesądzić nie tylko to, ile motor ma krzepy, lecz także… kształt pojazdu. Podczas gdy właścicielowi sedana się upiecze, posiadacz auta w wersji kombi musi za przewóz dodatkowej blachy i powietrza dopłacić. Jakże ja chciałbym wiedzieć, dlaczego! Tak na wszelki wypadek.