Pisząc na temat Powstania Warszawskiego, atramentu wylano już pewnie tyle, co przelano w nim krwi. I trudno przypuszczać, by choć jeden autor powątpiewał w intencje, bohaterstwo i patriotyczny altruizm jego młodych uczestników. Lecz im więcej lat mija od ich bojowego zrywu, tym więcej odzywa się głosów podważających jego sens. Głosów przez lata celowo niesłyszanych. Głosów świadków tamtych wydarzeń i samych powstańców. Zamiast samemu się mądrzyć, lepiej ich posłuchać.
„Żołnierz nie rozumie celowości powstania w Warszawie. Nikt nie miał u nas złudzeń, żeby bolszewicy, pomimo ciągłych zapowiedzi, pomogli stolicy. W tych warunkach stolica pomimo bezprzykładnego w historii bohaterstwa skazana jest na zagładę. Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy, kto ponosi za to odpowiedzialność” – pisał gen. Władysław Anders. Z kolei publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz gorzko podsumował: „Sowietom zależało na zniszczeniu Warszawy, a tak się pomyślnie dla nich składało, że dla tego zniszczenia nie trzeba było używać sowieckich armat ani pocisków. Od czegóż patriotyzm polski! Jest on wielki i wspaniały. (…) Ale patriotyzm polski ma właściwość bezrozumnego dynamitu. Wystarczy do niego przyłożyć zapałkę prowokacji, aby wybuchł”. „Warszawa została zniszczona, spłonęła przeszłość i dusza Polski”.
„Są ludzie, którzy mówią: A tak, opłacało się, bo przez 63 dni byliśmy wolni. Co to znaczy wolni? Siedzieli ludzie w piwnicy, dostawali rozgrzeszenie i czekali. Na co?” –retorycznie pytał prof. Jan Ciechanowski „Jastrząb”. „Po powstaniu w całym kraju panowały nastroje poklęskowe. (…) Było gorzej niż po Wrześniu. Panowało ogólne rozgoryczenie i upadek ducha, szczególnie wśród uchodźców z Warszawy. (…) Za swoje nieszczęścia winili dowództwo AK. Sam parokrotnie słyszałem, że ‘Bora’ należy powiesić lub rozstrzelać” – mówił płk Janusz Bokszczanin „Sęk”. A Edmund Baranowski „Jur” po latach ze smutkiem zauważył: „Nie wiedzieliśmy wtedy, nie mieliśmy tej świadomości, że losy Warszawy nie rozstrzygają się na ulicy Warszawy, tylko zostały dawno już zaklepane w gabinetach dyplomatycznych”.
Również z perspektywy czasu publicysta Stefan Kisielewski „Klon” oceniał: „Powstanie Warszawskie nie było aktem dojrzałej męskości: było aktem zniecierpliwienia, młodzieńczej niepowściągliwości. I dlatego przyniosło szkodę podstawowemu aksjomatowi patriotyzmu, jakim jest istnienie narodu ponad wszystko. Walka o honor kosztem 30 proc. polskiego potencjału kulturalnego i gospodarczego była poniekąd aktem psychicznego egoizmu, krótkowzroczności, nieopanowania i nieprzemyślenia”.
Za godzinę „W” zapłaciło życiem 200 tys. Polaków i 83 proc. stolicy. Szeregi wroga skurczyły się o… półtora tysiąca. Stanisław Likiernik „Stach” nie przebiera w słowach: „W powstaniu zginęła większość moich przyjaciół, po powstaniu mój świat się zawalił, moje miasto przestało istnieć”. „Nóż mi się w kieszeni otwiera, jak słyszę o pięknie moralnym w kontekście powstania. Co jest pięknego w rozrzuconych na balkonach ludzkich szczątkach? Jakie wartości wychowawcze ma totalna klęska? Jakie ma pozytywne działanie przez wiele wieków? Chyba to, że już nigdy kretyni nie będą wiedli dzieciaków na barykady”. Mimo wszystko „Stach” zdobywa się na nutkę ironii. „Kamienica, w której generał Chruściel podpisał rozkaz rozpoczęcia powstania, przetrwała. (…) Nad główną bramą jest rzeźbiony orzeł, a nad bocznym wejściem są baranie łby. Moim zdaniem generałowie za często używali tego bocznego”…
Mądre słowa. Patrzmy przeto na ręce dzisiejszym generałom, także tym od polityki. Aby przez jakieś inne „boczne wejście” nie postawili nas w sytuacji bez wyjścia.